Gdy wracam z Jarredem i Sorenem do posiadłości Slaughterów jest prawie nad ranem. Szybko umykamy do swoich pokoi, a ja wtedy nadrabiam straconą możliwość snu. Śpię aż do południa, a gdy się budzę jestem zbyt leniwa, by wstawać. Wiem, że Jeremy będzie znowu torturowany, a ja muszę go stamtąd wydostać.
Wtajemniczanie w swój plan Sorena jest wyjątkowo irytujące. Nie ufam mu, ale Jarred uważa go za przyjaciela, a skoro on tak twierdzi, postanawiam zaryzykować. Muszę udawać zmartwioną i zrozpaczoną, co w sumie nie jest takie trudne. Muszę opłakiwać Jeremiego i mieć nadzieję, że Amelie połknie haczyk. To w sumie nic trudnego.
Siedzę na schodach i szlocham głośno, a Soren udaje… Nie w sumie to on nie udaje. Naprawdę obejmuje mnie mocno i szepcze, bym się nie smuciła. Jak chce, potrafi być przekonujący. Jako pierwszy zaważa nas Oliver i wygląda na wstrząśniętego. Zatrzymuje się przed schodami i gapi na mnie, nie wiedząc co powiedzieć. Moje łzy go przytłaczają.
— Co się stało? — pyta.
— Jeremy… — mówię cicho, wycierając twarz o koszulę Sorena. — On nie żyje! Ktoś z pewnością go skrzywdził! — krzyczę, po czym wybucham płaczem. Płakanie na zawołanie jest wyjątkowo trudne, ale kiedy już się zacznie, nie można przestać. — Był moim jedynym przyjacielem… — dodaję. Soren głaszcze mnie po plecach, a ja mam zamiar mu przekazać, że nie musi aż tak bardzo się wczuwać w swoją rolę. No tak, on nie gra.
— Lily! Co się stało? — Podnoszę głowę, słysząc głos Amelie. Idzie w moją stronę i siada obok mnie na schodach. Zakrywam twarz dłońmi, zmuszając swoje ramiona do drżenia.
— Nie wiem co się stało Jeremiemu. Już nigdy go nie zobaczę. Boję się — mamroczę. Soren wzdycha ciężko i przytula mnie jak małe dziecko, jakby cierpiał, widząc moje łzy. Wbijam mu łokieć w brzuch, dając do zrozumienia, że wystarczy jego współczucia. Patrzę spomiędzy palców na zatroskaną twarz Amelie, czując jak kąciki ust unoszą mi się lekko. Połyka haczyk. Czuję jak gładzi mnie po ramieniu.
— Nie martw się. On jest silny, nic mu nie będzie — zapewnia, zaczesując mi kosmyk włosów za ucho. Wymuszam słaby uśmiech, mimo że mam ochotę wybuchnąć głośnym śmiechem. Nie sądziłam, że okażę się być taką dobrą aktorką. Soren znów przytula mnie mocno, co obniża poziom mojej radości.
— To nie ma już sensu. On nie żyje — wzdycham ciężko, podnosząc się ze schodów i ciągnąc za sobą Sorena. — Był moim przyjacielem. Czułam się przy nim bezpiecznie — dodaję, wycierając z policzków słone łzy. Odwracam się i idę wolno w stronę pokoju.
Kiedy wiem, że nikt mnie nie widzi, wyginam usta w diabelskim uśmiechu, rozcierając dłonie. Amelie chciała się mną posłużyć, by objąć rządy nad przedziałami. Teraz ja posłużyłam się nią. Może nie jestem taka żałosna jak myślałam?
Nie mogę normalnie funkcjonować. Cała drżę z nadmiaru emocji. Siedzę na swoim łóżku, uderzając pięściami w poduchę. Poduszki z A05 szybciej się rozpadały. Te są solidne i sprawiają, że chcę je rozerwać jeszcze bardziej. Soren w końcu przestał nazywać mnie Lilianą, mimo wszystko czuję się niezręcznie, gdy słyszę jak moje imię pada z jego ust. To przytłaczające, bo w ciągu pięciu minut potrafi powtórzyć je ze dwadzieścia razy.
Wraz z Jarredem chodzą po moim pokoju. Obaj czują się za swobodnie w moim towarzystwie. Co to niby ma znaczyć? Wchodzą tu kiedy chcą, nie patrząc na porę dnia, na to czy się przebieram, czy kąpię. Zastanawiam się czy dobrze robię, ufając im. I tak już sporo ryzykuję.
Znudzona bezczynnością wstaję z łóżka i wlokę się w stronę okna. Przestałam chodzić w sukienkach. Nie chcę wyglądać jak ktoś, kim nie jestem. Jarred przynosi mi swoje ubrania, za co jestem mu wdzięczna. Czuję się tak, jakbym założyła coś starszego brata.
Otwieram okno, czując jak dostaję gęsiej skórki. Jest mroźno. Pewnie za moment zacznie sypać śnieg. To dziwne jak szybko zmienia się pogoda. Już sama nie wiem ile czasu minęło. Wychylam się przez parapet. To co się ze mną dzieje i jak szybko się zmieniam jest przedziwne, bo jeszcze nie tak dawno nie odważyłabym się nawet spojrzeć w dół. Może po prostu nie zależy mi już na bezpieczeństwie, bo wiem, że nie istnieje? Zamykam oczy, pozwalając działać wyobraźnie. Przez chwilę zdaje mi się, ze czuję duszący zapach papierosowego dymu. Wiem, że to dzieje się tylko w mojej głowie, ale widzę Jeremiego, który stoi pod moim oknem i pali. Chcę, by tak się stało, by rzeczywiście tu był.
Słyszę pukanie, więc zamykam okno i odwracam się, nie mówiąc nawet słowa proszę. Drzwi otwierają się, a do środka wchodzi uśmiechnięta Amelie. Nie zwraca uwagi na towarzystwo Jarreda i Sorena. Zdaje mi się, że w ogóle ich nie zauważa. Czy naprawdę nikt nie dostrzega naszego spisku? Tak dobrze się kryjemy, że nie wydajemy się podejrzani? Moja samoocena wzrasta z każdym dniem.
— Ktoś chce cię widzieć Lily — mówi z lekkim uśmiechem na ustach. Serce wali mi głośno w piersi. Mam wrażenie, że uderza w moje żebra jak buldożer, chcąc uwolnić się z ciasnoty mojej klatki piersiowej. Zerkam dyskretnie na Jarreda. Widzę w jego błękitnych oczach swoje odbicie. Kiwa głową, ale tylko ja to widzę. Daje mi znak, że wraz z Sorenem zaczekają na mnie w pokoju.
Wychodzę za Amelie, czując jak nogi uginają mi się w kolanach. Muszę łapać mocno poręczy, by nie spaść ze schodów. Widzę Olivera, który podwija nerwowo rękawy koszuli i opuszcza je, jakby przypomniał sobie, że nie powinien tak robić. Unika mojego wzroku, a ja nie wiem dlaczego. Przeskakuje co dwa stopnie, by jak najszybciej znaleźć się na dole. Czuję jak ucisk w gardle rośnie z każą sekundą. Nie mogę oddychać i przez moment wstrzymuję powietrze. Widzę wysoką postać, która kuli ramiona. Ukrywa twarz za kapturem. Nie muszę jednak jej widzieć, by wiedzieć, że to Jeremy. Chcę rzucić się mu w ramiona i wyściskać, ale gdy robię krok w jego stronę cofa się. Ukrywa prędko ręce w kieszeniach spodni, a ja zauważam jego zdarte kostki. Drży, widzę to.
— Jeremy — mówię. Reaguje, ale nie unosi wzroku. Po prostu wzdryga się i oddycha ciężko.
— Jest zmęczony — tłumaczy Amelie, podchodząc do niego. Kładzie mu dłoń na ramieniu, jakby usiłowała wmówić światu, że jest jego kochającą matką. To bzdura. Ona kocha tylko władze i posłuży się wszystkimi, by ją zdobyć.
— Zaprowadzę go do pokoju — proponuję. Jej oczy gasną. Otwiera usta, by zaprotestować, ale w tej samej chwili Jeremy ucieka od niej i podchodzi do mnie.
— Chodźmy — mówi cicho. Wyprzedza mnie i idzie prędko, pokonując co dwa, trzy schodki na raz. Lecę za nim, a gdy go doganiam, ciągnę do swojego pokoju, gdzie czekają Jarred i Soren. Obaj są mocno zdziwieni na widok Jeremiego, ale milczą. Zamykam drzwi na klucz, by nikt nie wszedł, a w szczególności Amelie.
— Jeremy, co ci jest? — pytam z troską. Nie zachowuje się normalnie. I dlaczego ukrywa się przede mną? Nie chce, bym go widziała? — Odpowiedz, proszę. Ona coś ci zrobiła? — naciskam.
Muszę to wiedzieć. Ja po prostu muszę znać odpowiedź. Łapię jego rękę, ale wtedy szarpie się nerwowo. Nie udaje mu się ukryć krwawe pręgi wokół nadgarstków. Ile czasu spędził przywiązany do krzesła? Jak długo go torturowali?
— Zdejmij kaptur — proszę. Kręci głową, siadając na szafce. Głowę ma nisko spuszczoną, garbi się, jakby chciał się skurczyć. — Torturowali cię…
— Lily, nie — protestuje Jarred. Muszę znać odpowiedzi na te pytania. Cała drżę, a gardło ściska mi się boleśnie, odbierając głos.
Może nie powinnam, ale podchodzę do niego i staję między jego nogami. Odwraca się i naciąga kaptur jeszcze niżej. Drży coraz bardziej, a gdy muskam palcem jego kolano dostaje dreszczy. Nie pozwala mi na siebie spojrzeć, mimo że wie, że nie odpuszczę. Wkładam rękę do jego kieszeni i wyszukuję jego dłoń. Ściskam ją lekko, masując każdy strupek. Wzdycha tak ciężko, że aż mi odbiera dech. Poddaje się. Ściągam kaptur z jego głowy, bardzo wolno. Pierwsze co widzę, to blizna na jego policzku, a potem jego krótkie włosy. Nie poznaję go i nie chodzi mi o wygląd. Dlaczego jest taki wystraszony? Jak bardzo cierpiał?
— Nie płacz — mówi ochrypłym głosem. Orientuję się, że po moich policzkach płyną łzy, więc ocieram je prędko. Nie czuję się na siłach. Odsuwam się, puszczając jego dłoń. Nie radzę sobie. Odwracam się i ukrywam twarz w dłoniach. Nie szlocham. Po prostu czuję się okropnie.
Patrzę na Jeremiego, który stoi oparty o szafkę. Nie wierzę w to, co widzę. Mam przed sobą człowieka, który całkowicie się poddał. Który nie ma ochoty walczyć. Jeśli to zasługa Amelie, nigdy jej tego nie daruję!
— Co się stało? — pytam przez zaciśnięte gardło. Nie chcę tego wiedzieć, ale ciekawość zwycięża. Słyszę jak wypuszcza ciężko powietrze z płuc. Wkłada rękę we włosy i łapie je mocno nad skórą głowy. Są takie krótkie. Zamyka oczy, jakby walczył ze łzami. Szczęka napina mu się mocno. Jest spięty.
— Chcieli mnie ogolić — mamrocze. Marszczę nos, zastanawiając się o czym mówi. — Na łyso, rozumiesz? Moje włosy… — jęczy. Opada na moje łóżko i zgarnia poduszkę w objęcia.
— Umieram ze strachu na widok ciebie w takim stanie, a ty rozpaczasz po włosach? — pytam, łapiąc się pod boki.
— Nawet w wojsku nie dawałem się ogolić. A teraz? Gdy patrzyłem na te nożyczki chciało mi się wyć. Nikomu się nie pokażę — mówi, naciągając z powrotem kaptur na głowę. Nie wiem czy mam się śmiać, czy płakać.
— Cierpisz z powodu utraty włosów? — pytam.
— No. Mój poziom atrakcyjności spadł poniżej zera — wzdycha. Jarred chichocze, rozbawiony kryzysem swojego brata. Nie twierdzę, że to nie jest poważne, ale naprawdę? Przecież nie jest łysy. Skrócono mu je o parę centymetrów. Siadam na łóżku obok niego, dotykając jego pleców. Nie reaguje.
— Jeśli chcesz znać moje zdanie, to wcale nie wyglądasz mniej atrakcyjnie. Przynajmniej teraz widać twoją twarz — zauważam. Podnosi się i patrzy na mnie jak na idiotkę.
— Tak moją twarz i to. — Pokazuje palcem na szramę na policzku. Zawsze czułam pociąg do łobuzów, ale nie mówię tego na głos. To jest w tej chwili nieistotne. — A te barany co tutaj robią? — pyta po chwili, zerkając na Jarreda i Sorena.
— Wspieramy Lily — odzywa się Soren, czego żałuję w głębi ducha. Wywracam oczami.
— Doprawdy? — pyta z niedowierzaniem. Wyczuwam zapach bójki, która wisi w powietrzu. — A ty zdrajco? — Kieruje te słowa do swojego brata.
— Nie ciebie zdradziłem — odpowiada spokojnie.
— Mam ochotę dać ci w mordę, nie wiem dlaczego. A nie, jednak wiem cholerny dupku. Jutro obudzisz się całkowicie łysy — burczy.
— Nie możesz grozić wszystkim, którzy mają włosy — mówię, łapiąc go za ramię. Odwraca się z grymasem niezadowolenia wymalowanym na twarzy. Uważam, że przesadza. — Myślałam, że coś ci się stało — dodaję.
— A nie stało się? — pyta ze zdziwieniem, wskazując swoją głowę.
— Coś poważnego — tłumaczę. Prycha, opadając na moje łóżko. Krzyżuje ramiona na piersi, gapiąc się w sufit. Siadam obok niego. Szczękę ma tak mocno napiętą, że boję się, że za moment trzaśnie. Oddycha głęboko, a jego pierś unosi się i opada rytmicznie. Wiem, że potrzebuje odpoczynku. Nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie przez co przechodził.
— Martwiłaś się, no nie? — pyta po chwili, szturchając mnie w ramię. Uśmiecha się krzywo, a ja tylko wywracam oczami.
— W czym ma pomóc ci twoje śledztwo? Tak, martwiłam się. Myślałam, że umrzesz — przyznaję, kręcąc wokół palca kosmyk włosów. — Ale ciebie nie da się tak po prostu zabić — dodaję, szczypiąc go w kolano. Odwzajemnia mój uśmiech. Przez chwilę czuję ucisk w brzuchu, coś podobnego do stresu. Nie wiem co się ze mną dzieje. Odczuwam ulgę, ale coś jeszcze. Trudno mi odgadywać emocje, nawet własne. Opuszki palców mnie mrowią, ale dlaczego? Znów skubię jego kolano i odczuwam to samo. Cofam rękę, orientując się, że wszyscy na mnie patrzą, a ja zachowuję się dziwnie. Wstaję i kręcę się przez chwilę w miejscu, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
— Nie powinnyśmy tu być — odzywam się, obejmując swoje ramiona. Jeremy rozkłada się na moim łóżku, nie fatygując się, by zdjąć buty. Najwidoczniej nie ma zamiaru się stąd ruszać. — Mówię poważnie. To zaczyna robić się podejrzane. Nie uważasz, że twoja matka zacznie się czegoś domyślać? Zorientuje się, że zamykamy się w pokoju i coś knujemy.
— Knujemy coś? — pyta Jarred, siadając na parapecie. Wychodzi na to, że stoję tylko ja i Soren. Też mam ochotę gdzieś przysiąść, ale nie robię tego.
— Jedyną osobą, która ktoś knuje jesteś ty! — warczy Jeremy. Chyba nie zależy mu na pojednaniu z bratem, co jest wyjątkowo smutne, bo Jarred stara się być dla niego miły. — Stoisz po stronie matki. Pewnie wykonujesz jej polecenia. Może chcesz wyciągnąć ode mnie lub Lily jakieś informacje, co? Nic ci nie powiem!
— Ty tak twierdzisz — wzdycha, wyraźnie zawiedziony i opiera się plecami o szybę.
Następuję długa i niezręczna cisza. Czuję się jak więzień, którym jestem. Nie chcę tak żyć. Pragnę wrócić do A05, mieszkać z bratem i radzić sobie ze swoimi problemami. Chociaż nie. Ja nie chcę mieć dłużej problemów.
To nie tak miało wszystko wyglądać.
Wychodzę z pokoju, szukając wzrokiem twarzy kogoś znajomego. Pobyt w tym miejscu zaczyna działać mi na nerwy. Na niczym nie mogę się skupić. To najwyższy czas, by stąd uciec. Sama czy z czyjąś pomocą, nie wiem. Po prostu muszę to zrobić.
Zbiegam po schodach z szaleńczą prędkością, tupiąc głośno o stopnie. Liczę, że ktoś zwróci mi uwagę, powie, że nie pasuję do tego miejsca, a potem wyrzuci za drzwi. Mimo, że to niemożliwe, wciąż wierzę.
Nie widzę nawet Sorena. Cholera, co się ze mną dzieje? Dlaczego o nim w ogóle myślę? Rozglądam się po widmo korytarzu, który wydaje się taki wielki, a ja taka mała, jak okruszek. Chcę wpaść na Jarreda, na Jeremiego, na kogokolwiek!
Znów biegnę po schodach, tym razem na górę. Robię sporo hałasu, nawet niespecjalnie. Nie mam czasu myśleć czy to co robię mi wypada, czy może nie. Liczę po kolei wszystkie drzwi, starając sobie przypomnieć, za którymi znajduje się pokój Jeremiego. Trzecie, czwarte? Nie, chyba piąte. Podchodzę do nich i przygładzam włosy. Po co to robię? Komu chcę się podobać? Kto przez noc wyciągnął ze mnie moją duszę i wsadził duszę obcego człowieka? Dlaczego przestaję być Lily? Zapominam zapukać i otwieram od razu drzwi, mając nadzieję, że się nie pomyliłam.
W pokoju jest pusto. Wchodzę do środka, stąpając ostrożnie. Boję się, że któraś z desek zaskrzypi pode mną. Łóżko jest idealnie zasłane, jakby nikt na nim nie leżał, gdy jednak przejeżdżam dłonią po pościeli, ta okazuje się być ciepła. Nikt nie potrafi tak idealnie posłać łóżka jak Jeremy. Teraz jestem pewna, że dobrze wybrałam.
Do moich uszu dobiega szum. Woda? Prysznic. Odwracam się w stronę kolejnych drzwi, prowadzących do łazienki. Podchodzę bliżej, przykładając do nich ucho. Nie wiem dlaczego tak dziwnie się zachowuję. Zamykam oczy, a wtedy szum staje się jak gdyby głośniejszy. Moje palce zahaczają o klamkę, ale nie naciskam jej. Co ja właściwie zamierzam? Wejść do środka. Tak. I podziwiać jego nagie ciało.
Dostaje dreszczy, ale nie jest mi zimno. Ja po prostu jestem bardzo złym człowiekiem i lubię robić bardzo złe rzeczy, jakimi jest między innymi podglądanie. Mimo, że urwałabym głowę, gdyby to on, Jarred albo co gorsza Soren wpadli na taki idiotyczny pomysł, nie powstrzymuje mnie to przed otwarciem drzwi. Czuję jak gorące powietrze zderza się z moim ciałem. Wkradam się do środka, patrząc na zaparowaną kabinę. A jeśli to nie jest pokój Jeremiego? Mam ochotę się wycofać, ale wtedy widzę jego ubranie na ziemi.
Opieram się plecami o ścianę, starając przeniknąć spojrzeniem przez zaparowane drzwi kabiny. Moja wyobraźnia jest słaba. Myślę o tym, co widzę, a że nic nie widzę, nie mam o czym myśleć. A gdyby tak zabrać mu ubranie? Muszę powstrzymać chichot, bo w przeciwnym razie się zdradzę. Schylam się i podnoszę jego spodnie, przyciskając je do piersi. Mam zamiar ruszyć do wyjścia, ale w tej samej chwili szum cichnie. Zastygam w bezruchu, szukając prędko jakiejś kryjówki. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest już jednak za późno.
— No dobra, teraz jesteśmy kwita — mówi, otwierając drzwi kabiny. Już zdążył obwiązać się ręcznikiem. Odwracam się, marszcząc mocno brwi. Jego krzywy uśmiech na twarzy powoli zaczyna mnie denerwować.
— Co? — pytam. Ręce mi opadają.
— No, jesteśmy kwita — powtarza.
— Co to znaczy?
Nie chcę tego wiedzieć. Cofam się z jego spodniami przy piersi. Gniotę je w kulkę, bo wiem, że to go wkurzy. Jest wielbicielem porządku i perfekcji.
— Przyznajesz się, że mnie podglądałeś jak brałam prysznic? — Czerwienię się na twarzy, zaciskając mocno pięści. Staje przede mną, nie krępując się swojej postaci. Nawet do głowy mu nie przychodzi, że mogę mu wyrwać ręcznik. Bo mogę i nawet zamierzam to zrobić.
— Przynajmniej robiłem to dyskretnie w porównaniu do ciebie — dodaje z uśmiechem. Zagryzam wargę tak mocno, że czuję posmak krwi. Staram się nie eksplodować, a niewiele do tego brakuje by ktoś tu zbierał zęby z podłogi. Patrzę na niego, nie mogąc się w ogóle skupić, po po pierwsze: ma tylko tej cholerny ręcznik, drugie: zaraz nie będzie go miał, a trzecie: zapach jego skóry doprowadza mnie do szału. Chyba dlatego, bo w mojej łazience nie było takiego mydła. Bo on ma więcej. Bo zawsze każdy ma więcej ode mnie.
Wyciągam przed siebie rękę, by zerwać mu jednym ruchem ręcznik, ale on jest dwieście tysięcy milionów biliardów i tak dalej szybszy ode mnie. Chwyta moją dłoń i ściska ją, nie na tyle mocno, by bolało, ale wystarczająco, bym uświadomiła sobie, że jestem słaba. Chcę czuć złość, ale nie potrafię się teraz gniewać. Nie jestem w stanie. Moje myśli krążą wokół tego, że mnie podglądał. Wiem, że ja też postąpiłam głupio, ale to dwa różne przypadki. Cofam się, aż moje plecy dotykają ściany i osuwam się wolno. Patrzył na mnie jak biorę prysznic. Widział jak rysuję serduszka na kabinie, słyszał jak nucę pod nosem. Widział mnie i teraz ma więcej powodów, by się ze mnie śmiać. Bo jak ja wyglądam?
Kulę ramiona, chowając głowę, by nie widział łez w moich oczach. Nie chcę płakać, ale to tak bardzo boli. Bo wiem, że nie jestem idealna, mam same wady. Bo nie znoszę tego jak wyglądam i najchętniej sama bym na siebie nie patrzyła.
— Lily — mówi i siada obok mnie. Zabiera mi spodnie. Puszczam je, bo to wszystko traci sens. Wycieram łzy z policzków. — Dlaczego płaczesz? — pyta łagodnie. Siada przy mnie, także dotykając plecami ściany. Jego gorące ramię dotyka mojego ramienia.
Co mogę mu odpowiedzieć? Płaczę, bo wyglądam okropnie. Tu nie chodzi tylko o oczy, tylko o mnie całą. Obejmuję swoje nogi, chowając twarz w kolanach. Czasami myślę, że Jeremy jest moim przyjacielem, a czasami zaczynam w to wątpić.
— Dlaczego mnie podglądałeś? — pytam cicho. Mam nadzieję, że tego nie słyszy, bo to najgłupsze pytanie jakie mogłam zadać. Karcę się, waląc pięścią po czole. Głupia, głupia, głupia.
— Z tego samego powodu co ty mnie — odpowiada. Czuję jak rumieńce wskakują na moje policzki. Nie, na pewno nie z tego samego. Przyłapuję się na tym, że się uśmiecham i mam szczerą nadzieję, że tego nie widać.
— Nie, ja tylko chciałam… — urywam. No po prostu chciałam, koniec kropka. Ale on już nie mógł chcieć. Niby czego mógł po mnie oczekiwać? Przecież nie jest ślepy.
— W przeciwieństwie do ciebie — mówi po chwili, unosząc mi głowę za podbródek. Oczy mu się błyszczą, a ja czuję się tak jakoś dziwnie. Mam ochotę znów spuścić wzrok. — Nie stałem metr dalej i nie gapiłem się a ciebie, rozrywając w myślach kabinę na pół — dodaje.
— Mam ci uwierzyć? — prycham. — Nawet teraz zdejmujesz ze mnie ubranie wzrokiem.
— Wiem, że tak nie uważasz — zapewnia z lekkim uśmiechem na ustach. Unosi moją głowę jeszcze wyżej. — Patrzę ci cały czas w oczy, nie zauważyłaś? — pyta. Właśnie nie zauważyłam. Jestem już cała czerwona na twarzy.
— No dobrze, w takim razie co robiłeś? Wchodziłeś mi do łazienki i wychodziłeś, tak po prostu? A ja tego nie słyszałam?
— Niezupełnie.
Jego kciuk przesuwa się wolno pod moją wargą. Czuje mrowienie na twarzy. Jego palce są takie ciepłe. Nie chcę się ruszyć, bo boję się, że przestanie.
— Przychodziłem, siadałem przy ścianie i zamykałem oczy — mówi cicho. Śmieję się, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Nie wiem jak inaczej zareagować.
— Nie wierzę. Siadałeś i zamykałeś oczy? To wszystko? — pytam, na co kręci głową. W ogóle go nie rozumiem. Patrzę jak kąciki jego ust unoszą się o centymetr. Czy to naprawdę on?
— Śpiewałaś — szepcze.
— Błagam, tylko nie to. Nie mów, że słuchałeś tych fałszów — odpieram, czując jak rumienię się coraz bardziej. Nie wytrzymuję jego spojrzenia. Muszę spuścić głowę. Może on się tylko ze mnie nabija? Pogrywa ze mną cały czas, a ja głupia nabieram się na to, co mówi. — I co dalej? — pytam. Wzrusza ramionami. To sprowadza mnie z powrotem na ziemię.
Wstaję z podłogi, co go chyba zaskakuje. Otrzepuję ubranie, mimo że wiem, że jest tu czysto. Taki maniak jak on nie dopuściłby, by było brudno. Jestem pewna, że gdybym, odsunęła szafkę i zajrzała w najdalszy kąt, nie znalazłabym ani grama kurzu.
— Muszę iść — oznajmiam, wskazując drzwi. Nie potrafię na niego spojrzeć. Chyba boję się, że znów będzie tak na mnie patrzył. Tak dziwnie. Odwracam się i wychodzę prędko ze spuszczoną głową.
Mam ochotę przekląć, ale gryzę się w język. Przede mną stoi Amelie. Jest zaskoczona, nie mniej ode mnie. Stara się to jednak ukrywać, co mi wychodzi beznadziejnie. Mam nadzieję, że rumieńce zniknęły z moich policzków. Dotykam twarzy, a wtedy odkrywam, że jest gorąca. Cholera. Nie wiem czy mam po prostu ją zignorować i wyjść, a może powiedzieć, że to nieporozumienie. Nie wiem.
— Lily, co wy…
— My? — pytam drżącym głosem. Chodzi jej o mnie i Jeremiego.
— Jeremy! — woła. Zastygam w bezruchu, przymykając powieki. Nikt jednak nie odpowiada. Amelie podchodzi do drzwi i wali w nie pięścią. Pierwszy raz widzę ją, jaka jest naprawdę. Czyżby zapomniała przy mnie udawać kochającą i współczującą matkę? — Jeremy! — powtarza ostro. Mam ochotę uciec, ale nogi nie słuchają moich poleceń. Wrastają w podłogę. — Jeremy, wyjdź! — krzyczy.
Naciska klamkę i otwiera drzwi. Mam zamiar zaprotestować wrzaskiem, ale zanim moje usta się otwierają, orientuję się, że nikogo nie ma w łazience. Jest pusta. Amelie wchodzi do środka i rozgląda się. Wygląda na zdezorientowaną. Ja też tam zaglądam, bo to przecież niemożliwe, by Jeremy tak po prostu rozpłynął się w powietrzu. On, jego ubranie, nawet para.
Drzwi od pokoju otwierają się, aż podskakuję ze strachu. Odwracam się prędko, czując jak puls mi przyspiesza. Co tu się dzieje?
— Wołałaś mnie? — pyta Jeremy, patrząc na mnie, to na matkę. Mam omamy. — Co tu robicie? — dziwi się. Mam zamiar spytać go o co w tym wszystkim chodzi, ale powstrzymuję się.
— Nie mogłam nikogo znaleźć — mówię cicho, co nie jest w sumie kłamstwem. — Tylko skorzystałam z łazienki, bo ciebie nie było — dukam, kręcąc skrawek koszuli na palcu. Amelie mruga trochę za szybko. Czerwone plamy, które pojawiły się na jej szyi znikają.
— W sumie to chciałam rozmawiać z Jarredem — odpowiada, jakby nie stać jej było na lepsze kłamstwo, po czym mija nas i wychodzi.
Ledwo stoję o własnych nogach. Trę powieki, otwierając i zamykając oczy. Jeremy pochyla się nade mną. Jego usta są tuż przy moim uchu.
— W wojsku uczono mnie jak znikać. Szybko i niepostrzeżenie — szepcze.
— Miałeś tak mało czasu — zauważam. Mogę przysiąść, że się uśmiecha.
— Nie potrzebuję więcej.