2.23.2016

Pretending to be a close older guy, like I have no feelings, I introduce you as a younger girl I know, but the words are stuck in my mouth. I’m in love with you, I wanna give you…

     Chyba moje małżeństwo z Sorenem wciąż jest aktualne. To dziwne, że Amelie wciska mi na siłę Sorena, gdy jest świadkiem jak Jeremy się do mnie uśmiecha, jak pomaga mi zejść ze schodów, gdy mam na nogach te głupie buty na obcasie, jak ściąga z mojego policzka rzęsę. Czy boi się, że Jeremy stanie jej na przeszkodzie? Bo wejdzie między mnie i Sorena?
     Nie mam siły na kolejny obiad. Jestem więźniem, nie mogę się sprzeciwić. Znów zmuszona jestem założyć sukienkę, ale nie to jest najgorsze. Przy stole siedzę przy Sorenie. Jeremy przychodzi tylko na chwilę i po kilku próbach nawiązania ze mną kontaktu zostaje odesłany przez matkę do pokoju. Jestem w wielkim szoku, gdy Jarred także odsuwa się od stołu i idzie za nim Też tego pragnę, ale nie starcza mi już odwagi i zmuszona jestem wytrzymywać komplementy Sorena i jego ramię, które co chwila owija się wokół mojej talii.
     Nie mam nawet ochoty nic jeść. Mój żołądek nie domaga się pożywienia. Domaga się za to czegoś zupełnie innego.
     — Lily, co się dzieje? — pyta mnie czule Soren. Wie, że nic do niego nie czuje, ale teraz musi grać, co nie jest dla niego trudne. Okazywanie mi uczuć wychodzi mu bez problemu.
     — Chcę stąd iść — burczę mu w ramię. Amelie się to podoba. Twierdzi, że moje niewinne pieszczoty z Sorenem są zalążkiem miłości. Robi mi się niedobrze, gdy o tym mówi za każdym razem, gdy przychodzi do mojego pokoju. Też muszę udawać, że to sprawia mi przyjemność, mimo, że prawda jest zupełnie inna. Nie mogę tego znieść. Po dłuższym kontakcie z Sorenem, nieważne czy muszę go po prostu obejmować, pozwalać, by całował moje ramię czy gładził po głowie, czuję jak ręce mi się trzęsą. Mam ataki paniki, nie wiem co robić.
     Wstaję, odsuwając gwałtownie krzesło. Muszę stąd odejść, bo zwariuję. Wszyscy gapią się na mnie zaskoczeni. Wymuszam marny uśmiech i ciągnę Sorena za ramię.
     — Muszę się przewietrzyć. Nie czuję się najlepiej — mówię, co nie jest kłamstwem. — Soren pójdzie ze mną — dodaję, łapiąc go pod rękę. Opuszczamy salę w pośpiechu, nim ktokolwiek zareaguje i nam tego zabroni.
     Puszczam go od razu, gdy znikamy im z oczu. Naprawdę potrzebuję świeżego powietrza. Czy to przez perfumy? Nie, to przez kłamstwa. Ja tego dłużej nie wytrzymam. Mimo, że na dworze jest bardzo zimno i prószy śnieg, wychodzę na zewnątrz nie zakładając kurtki. Nie pozwalam Sorenowi iść za sobą. Mój jeden wzrok wystarcza, by uniósł ręce w obronnym geście i się wycofał. Nie zmieniłam butów i tylko tego żałuję. Muszę uważać, by nie spaść ze śliskich schodów. Trzymam się mocno poręczy, stąpając ostrożnie. Dostaję gęsiej skórki. Trzęsę się, nie panując nad tym. Idę wokół budynku, dotykając ręką ściany. Pada śnieg. Grube płatki osiadają na moich ramionach. Muszę je zrzucać, bo aż kują moją nagą skórę. To był błąd. Chyba powinnam była się najpierw ubrać.
     Zatrzymuję się gwałtownie, widząc Jeremiego i Jarreda. Oni mięli na tyle rozumu, by założyć płaszcz. Chcę do nich podejść, ale czuję, że byłby to zły moment. Obaj zerkają na siebie, mówią coś, czego nie słyszę. Chowają ręce do kieszeni, spuszczają głowy. Moje usta otwierają się lekko, a serce wypełnia ciepło, gdy widzę jak obejmują się niepewnie. Po chwili jednak ich ramiona zaciskają się w niedźwiedzim uścisku. Mam ochotę podbiec do nich i dołączyć się do objęcia, ale zdaję sobie sprawę, że wszystko bym popsuła, więc czekam, ignorując trzęsące się ciało.
     Klepią się po plecach i odsuwają. Widzę delikatne uśmiechy na ich twarzach. Jeremy salutuje, a Jarred macha mu. Odchodzą w dwie różne strony.
     Oczywiście biegnę za Jeremim. Muszę go dogonić i zabrać mu płaszcz, bo chyba zamarznę na śmierć. Widzę go. Idzie wolno z rękoma w kieszeni. Chyba mu się nudzi. Gdy jestem blisko mam ochotę wskoczyć mu na plecy, ale są tak wysoko, że rezygnuję. Siła mojego rozpędu nie pozwala mi się zatrzymać, więc uderzam twarzą między jego łopatki.
     — Chcesz się cała odmrozić? — pyta jakby z gniewem. Rozpina płaszcz i ciągnie mnie do siebie. Otwiera ramiona, obejmując mnie. Jest ciepły. Ba, jest gorący. Pocieram czołem o jego pierś, starając się ogrzać.
      — Wolałabym, byś powiedział coś w stylu: „Lily, ogrzej się proszę. To mój płaszcz”.
     — Też jestem człowiekiem — mamrocze tuż nad moją głową. Zaczyna iść, więc staję na jego stopach. — Co tu robisz? — pyta, łapiąc mnie w talii, bym nie zleciała, gdy będzie stawiał krok do przodu.
     — Nie mogłam tam wytrzymać — wyznaję.
     — Nie wiem czy wiesz, ale jak matka nas tu zobaczy, znów dostanę — mówi, chyba lekko zdenerwowany. Puszczam go i cofam się. Zadzieram głowę do góry, by móc patrzeć mu w oczy.
     — Nie.
     Marszczy brwi, wkładając ręce do kieszeni.
     — Co nie? Ty nie rozumiesz. Ona ma już ustalony plan. Jest w nim Soren i jesteś w nim ty. Na mnie nie ma miejsca. Wszystko musi iść zgodnie z jej myślą. Zawsze byłem tym czymś, co wszystko psuje. Odkąd mnie urodziła tak uważa, teraz tym bardziej — tłumaczy. Kręcę głową, łapiąc jego rękawy.
     — Po prostu mnie stąd zabierz — proszę. Patrzy na mnie, po czym się śmieje, jakby uważał, że to głupie. Kąciki jego ust opadają jednak po chwili. Łapie mnie za dłoń i ciągnie. Nie, zatrzymuje się i bierze mnie na ręce. Obejmuję prędko jego szyję, nie wiedząc co mu strzeliło do głowy. — Co robisz? — dziwię się.
      — Porywam cię — odpiera.
     — Oh. No dobrze, porywaj.
     Stawia mnie na ziemi dopiero wtedy, gdy jesteśmy obok bramy. Jego oczy świecą na widok dwóch motorów. Jeden należy do Jarreda, drugi do Sorena. Bez wahania podchodzi do tego Sorena.
     — Do listy moich złych uczynków dopisz, że kradnę — dodaje z uśmiechem na ustach. Ściąga płaszcz i zarzuca go na moje ramiona. Zakładam go pospiesznie, zapinając się po samą brodę. — Nie jest to co prawda moje lamborghini, ale jakoś ujdzie — dodaje, wyciągając z kieszeni spodni kluczyki. Marszczę brwi, zastanawiając się, skąd je ma? — No co? Dobra, dopisz podwójną kradzież — poleca.
     Siadam za nim i łapię mocno w pasie, czując jak serce wali mi głośno w piersi. Drżę, teraz bardziej z emocji niż z zimna. Motor wydaje z siebie ryk. Po chwili jedziemy, nie mam pojęcia gdzie.
     Na plecach Jeremiego już dawno została odciśnięta moja twarz. Jestem pewna, że jej ślad pozostanie mu już na zawsze. W ogóle nie patrzę na drogę, tylko błagam w myślach, by w końcu się zatrzymał. Moje prośby zostają wysłuchane, ale dopiero po długiej i męczącej jeździe. Motor mknie po pustkowi. Droga już dawno się skończyła. Koła napotkają różne przeszkody. Kamienie, dziury i doły. Za każdym razem gdy podskakujemy gwałtownie, z moich ust wydobywa się jęk. Na początku piszczałam, więc teraz nie jest nawet tak źle.
     W końcu odlepiam policzek od jego pleców i rozglądam się. Boli mnie szyja i cała jestem zdrętwiała. Zmniejszam uścisk ramion, a wtedy słyszę jak Jeremy łapie powietrze. Widzę mały, krzywy domek, który jeszcze nie tak dawno wydałby mi się nieciekawą ruderą, w której wykonuje się nielegalne zabiegi usuwania narządów. Teraz wiem, że to kryjówka.
     Schodzimy z motoru, a wtedy Jeremy puszcza go, aż upada na ziemię. Łapie mnie pod ramię. Oboje szczękamy zębami, jesteśmy sini. Na dodatek nogi uginają się pode mną. Muszę przytrzymywać sukienkę, bo wieje wiatr. W końcu docieramy do drzwi. Przekraczamy próg, a ja prawie potykam się o własne nogi. Jeremy zapala światło i uderza czołem o żarówkę. Rozpala ogień w kominku, a wtedy robi się o wiele cieplej. Patrzymy na siebie, nic nie mówiąc. Jestem wykończona, mam ochotę usnąć.
     Dostaję ubranie za duże o kilka rozmiarów, ale za to przyjemnie ciepłe. Mała kryjówka staje się małym piekarnikiem. Jest ciepło, ale nadal muszę mieć na głowie koc, bo drżę. Czuję się naprawdę niezręcznie. Leżę w łóżku Jeremiego, pod kilkoma warstwami koców, a on na łóżku Jake’a, tak samo opatulony. Patrzymy na siebie, nic nie mówiąc. Co mnie tak bardzo krępuje?
     Podnoszę się z trzema kocami na głowie i staję przed nim.
    — Co jest? — pyta.
    — Zimno — wyznaję. Przesuwa się w stronę ściany, robiąc mi miejsce. Kładę się obok, a wtedy tulimy się do siebie jak dwa naleśniki. Naciągam na siebie jego koce. Chyba nie ma nic przeciwko temu, bo nie protestuje. Zamykam oczy i staram się usnąć.
   
     Gdy otwieram oczy, orientuję się, że leżę pod trzema swoimi kocami i trzema Jeremiego. Otulam się nimi ciasno, rozglądając uważnie. Gdzie się podział? Przez ułamek sekundy martwię się, że mnie zostawił, ale po chwili chce mi śmiać, bo to głupie. Jestem pewna, że Jeremy by mnie nie zostawił. A może się mylę?
     Zostawiam sobie tylko jeden koc na głowie i wstaję z łóżka. Rozglądam się po niewielkim pokoju, tak bardzo zagraconym, że nie mam gdzie nogi postawić. Ja sama nie należę do osób, które mają u siebie idealny porządek, ale bez przesady. Przynajmniej nie zostawiam bielizny na podłodze albo jedzenia. Jestem pewna, że znalazłabym tu wszystko, ze zdechłym szczurem włącznie.
     Podchodzę do okna, otwierając je. Czuję nieprzyjemny zapach. Może to ja tak brzydko pachnę? Mam zamiar wywietrzyć krótko to pomieszczenie, bo aż kręci mi się w głowie. Naciągam koc na ramiona, wychylając się lekko. Na zewnątrz jest wyjątkowo zimno, na dodatek sypie gęsty śnieg. Przede mną pojawia się twarz Jeremiego, który niemal wyrasta z ziemi. Cofam się z piskiem, słysząc jego śmiech. Białe płatki osiadają na jego czarnych włosach. Musi je co chwila strząchać machnięciem głowy.
      — Co ty robisz? — pytam, czując jak zęby mi szczękają na sam widok jego bladej twarzy. Uśmiecha się krzywo, a jego błękitne oczy błyszczą.
     — Miałem nadzieję, że będziesz się przebierać — wyznaje, opierając się o parapet. Pochyla się. Jego twarz znajduje się teraz na wysokości mojej.
     — Tak, pewnie liczyłeś, że ściągnę bluzkę centralnie przed oknem — prycham. Rumieni się, spuszczając na chwilę wzrok.
     — No, coś w tym stylu — przyznaje.
     Czasami nie wiem czy żartuje, czy mówi poważnie.
     Patrzę na jego bliznę. Jest teraz fioletowa, zapewne przez mróz. Czy zostanie mu na całe życie? Wyciągam przed siebie rękę, dotykając jego twarzy. Wzdryga się, może dlatego, bo moje palce są o wiele cieplejsze od jego skóry, a może z innego powodu. Policzek ma szorstki od jednodniowego zarostu. Patrzę na niego i patrzę, i orientuję się, że świat jest niesprawiedliwy. Bo on zawsze wygląda pięknie. Nieważne czy ma krótkie, czy długie włosy, zarost czy bliznę na policzku. Jest po prostu idealny. A ja? Co on myśli, patrząc na mnie?
     Cofam prędko rękę, orientując się, że dotykałam go za długo. Chyba nic sobie z tego nie robi. Wciąż opiera się o parapet i nachyla w moją stronę. Zaczyna robić mi się coraz zimniej.
     — Zamknij okno — poleca, prostując się. Kiwam głową, a on znika. Słyszę jak śnieg pod nim skrzypi. Idzie w stronę drzwi. Po chwili otwierają się ze skrzypnięciem. Zdąża do mnie podejść i pomóc zamknąć okno. Tak bardzo się myliłam co do niego. Wcale nie jest dupkiem. Jest troskliwy. Czy może mi się tylko zdawać, że o mnie dba? Może się mylę?
     — Jak długo tu zostaniemy? — pytam. Wzrusza ramionami.
     — Wydarzy się coś złego.
     — Dlaczego tak twierdzisz? — dziwię się, marszcząc brwi. Jego błękitne oczy stają się ciemne.
     — Ja to wiem. Matka się zemści, a pierwszą osobą, którą ukarze będę ja.
     Dopiero teraz zaczynam zdawać sobie sprawę z tego co się dzieje. Łamiemy prawo, które ktoś ustalił setki czy nawet tysiące lat temu! Przede mną tyle życia. mam się wiecznie ukrywać?
     Rozczesuję włosy, które tego ranka są wyjątkowo zbuntowane. Nie mogę ich przyklepać. Jeremy przygląda się uważnie moim zmaganiom, a kąciki jego ust unoszą się w delikatnym uśmieszku.
     — Czasami chciałabym być łysa — mamroczę.
     — Uwierz mi, że nic w tym ciekawego — burczy. Znów dramatyzuje na wspomnienie o włosach. Nie wiem jak mam z nim rozmawiać, by uwierzył, że nie wygląda źle.
     Czuję jak łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w stronę łóżka. Zajmuje miejsce na materacu i odwraca mnie do siebie tyłem. Siadam między jego nogami, czując się trochę niezręcznie. Po chwili jego palce błądzą w moich włosach. Rozczesuje je, po czym rozdziela na trzy części. Muszę przyznać, że nikt nigdy mnie nie czesał. Mieszkałam tylko z bratem, który nie dbał nawet o swój wygląd, nie wspominając o mnie. Dziwię się, gdyż to wyjątkowo przyjemne uczucie. Odprężam się, przymykając powieki. Opuszki jego palców przesuwają się delikatnie po skórze na moim karku. Mam wrażenie, że robi to specjalnie, jakby zdawał sobie sprawę, że sprawia mi tym przyjemność. Nie chcę by przestawał, nieważne jak głupio by to brzmiało.
     Kładę dłoń na jego kolanie, nie wiem dlaczego. Bo chciałam… No właśnie. Dotknąć go? Bo się zapomniałam. Czy też czuje to dziwne mrowienie co ja? Jeśli tak, niech powie mi co to oznacza.
     — Czym mogę je związać? — pyta cicho przy moim uchu, dobierając coraz więcej kosmyków. Wzruszam ramionami. Głupio się przyznawać, ale nigdy wcześniej ich nie związywałam. Zawsze były rozpuszczone. Łatwiej mi było wtedy zakrywać twarz.
     Jeremy wyciąga troczek z bluzy. Po chwili wiąże na moich włosach kokardkę. Warkocz jest długi. Kładzie go na moim ramieniu, a wtedy biorę go do ręki i oglądam uważnie. Jestem pod wrażeniem.
     — Dziękuję — szepczę, odwracając się do niego. — Gdzie się tego nauczyłeś? Nie chce mi się wierzyć, że ojciec czesał cię w warkoczyki — kpię. Jeremy śmieje się, kręcąc głową. Widzę jednak jak kąciki jego ust opadają, jakbym powiedziała coś, czego nie powinnam. Czy to wspomnienie o ojcu? Albo o kimś innym?
     — Ja… — urywa. Patrzy na mnie i milczy, jakby zapomniał słów. Jego oczy są przepełnione licznymi emocjami. Gniewem, smutkiem i radością. — To głupie, pewnie nie chcesz tego słuchać — wzdycha. Kręcę głową, siadając głębiej na łóżku. Przyglądam się mu uważnie, czekając cierpliwie. Jeremy drapie się po głowie, jakby przypominał sobie o tamtych zdarzeniach. Czy to coś przykrego? Spotkała go trauma?
     — Nie chcę naciskać — mówię.
     — Nie, w porządku — zapewnia, siląc się na uśmiech. Spuszcza jednak wzrok, jakby sobie z tym nie radził. — Cztery lata temu poznałem Jake’a — zaczął, stukając palcami o kolano. — Zaufał mi i pozwolił dołączyć do jego paczki, czyli do Duncana, Thomasa, Sandera i…
     — Myślałam, że było was pięciu — wtrącam, zapominając ugryźć się w język. Kręci głową, unosząc wzrok. Jeśli wtedy w jego oczach był smutek, teraz zamienił się w rozpacz.
     — Było nas sześciu. Każdy z innego przedziału.
     — Oh — wyrywa mi się. Chcę ująć jego rękę, dodać mu otuchy. Zapewnić, że jeśli nie chce, nie musi mi dalej opowiadać.
     — Z A05 pochodziła Beatrice — dodaje, a kąciki jego ust unoszą się lekko.
     — Beatrice? — Marszczę brwi. — Przecież to dziewczyna.
     — Tak, dziewczyna — przytakuje. Coś dziwnego skręca moje trzewia. Mam trudności z oddychaniem. — Ba, nie była taką zwykłą dziewczyną. Była moją dziewczyną — mówi.
     — Miałeś dziewczynę? — mój głos piszczy, a brwi wędrują wysoko. Patrzę na warkocz, potem na niego. Mdli mnie. Mam zamiar poszukać w tym bałaganie nożyczek i obciąć włosy tuż przy skórze głowy. — Ale jak w ogóle do tego doszło? — pytam. Cholera, brzmię jakbym była zazdrosna. — To znaczy, no wiesz. Jesteś z A02, a ona z A05 — dodaję prędko.
     — Czy naprawdę obchodzi ciebie jaki kto ma kolor oczu? Czy kochasz kogoś za oczy? — pyta z nutą gniewu w głosie. Kulę się, czując jak ziąb przenika moje ciało. Z chęcią narzuciłabym na siebie koc.
     —  Nie — mamroczę, a gardło zaciska mi się mocno.
     — Beatrice zawsze się we mnie podkochiwała, na dodatek słabo to ukrywała — śmieje się cicho, patrząc przed siebie. Ukrywa twarz w dłoniach, kręcąc głową. — Miała czternaście lat, ja szesnaście. Chłopaki się ze mnie śmiali i żartowali— wzdycha lekko zirytowany. — No bo wolałem latać za nią, niż zagrać z nimi w piłkę — dodaje, patrząc przed siebie spomiędzy palców.
     Staram się sobie przypomnieć co ja robiłam w wieku czternastu lat. No cóż, nie na pewno nie uganiałam się za chłopakami. Bawiłam się lalkami bez głów, bądź głowami bez ciała. Zawsze udawało mi się znaleźć jakieś ciekawe zajęcie.
     — Plotłeś jej warkocze? — pytam przez zaciśnięte gardło.
     — Miała takie długie włosy. Tak jak ty — zauważa. Przez chwilę zatrzymuje wzrok na mojej twarzy. — Wiesz, czasami mi ją przypominasz — dodaje. To komplement? Czy może mam czuć się urażona. Sama nie wiem co o tym sądzić.
     — Mówisz o niej w czasie przeszłym. Zerwała z tobą? — Kręci głową. — Ty z nią?
     — Nie — odpowiada tylko tyle. Nic nie rozumiem. — Muszę na chwilę wyjść — tłumaczy, dźwigając się z łóżka. Znika mi z oczu, a ja zastanawiam się czy to przeze mnie? Bo powiedziałam coś, czego nie powinnam była mówić?
     Podchodzę do okna, wyglądając dyskretnie. Jeremy kręci się na zewnątrz. W ręku trzyma paczkę papierosów. Czy zdenerwowałam go swoją bezpośredniością? Nigdy nie zastanawiam się czy to co mówię jest właściwe, czy przypadkiem nikogo nie urażę. Po prostu mówiłam to co myślę. Tak jak teraz.
     Osuwam się na podłogę, zapominając o otaczającym mnie bałaganie. Biorę do ręki warkocz, oglądając go uważnie. Nie zasługuję na niego. Mam ochotę go rozwiązać, ale tego nie robię. Po prostu nie potrafię.
     To bez sensu. Moje życie musiało tak bardzo się zmienić, a kogo to zasługa? Chłopaków! Gdyby nie Jake, nie zakochałabym się w Duncanie i nie poznała Jeremiego, a co za tym idzie, Jeremy i on nie robiliby głupich zakładów za moimi plecami, a potem nie byłabym zmuszona przebywać w towarzystwie Sorena.
     Podnoszę się i znów patrzę przez okno. Jeremy wciąż krąży, a wokół jego ust pojawiają się ciemne obłoczki. Dupek. Nie będę wysłuchiwała jak to cierpi po stracie dziewczyny. Pewnie z nim zerwała, bo przekonała się, że jest nienormalny. A z resztą, jakiemu chłopakowi w wieku szesnastu lat zależy na dziewczynach? Są zaprogramowani, by uwodzić, zostawiać, łamać serca, odchodzić i nigdy nie wracać.
     Czy to będzie już nudne jak ucieknę przez okno? Staję się coraz bardziej przewidywalna. Chyba powinnam zacząć kopać tunel i wymknąć się nim w nocy.
     Drzwi skrzypią, aż krzywię się na ten dźwięk. Schowam się i udam, że mnie nie ma, a wtedy Jeremy pomyśli, że uciekłam. Idę na czworaka w stronę kąta, wpełzając za łóżko. Na ziemi leżą jakieś ubrania, okruszki oraz papierki i zgnieciona puszka. Czemu mnie to nie dziwi? Kulę się, wstrzymując oddech. Nawet moje serce przestaje bić, a przynajmniej ja tego nie słyszę. Liczę w myślach zbliżające się kroki. Z moich obliczeń wynika, że Jeremy zatrzymuje się w samym przejściu, czyli nie ma możliwości, by mnie ujrzał.
     — Wiesz, że bardzo dobrze widzę cię z tej perspektywy? — chrząka. Czerwienię się na twarzy, wstając pospiesznie. Czuję się jak idiotka. Otwieram usta, ale żadne logiczne i przede wszystkim mądre wytłumaczenie nie wpada mi do głowy.
     — Ja szukałam czegoś i… — Drapię się po głowie, nie będąc w stanie wymyślić niczego sensownego. — Nie twoja sprawa — dodaję, krzyżując ramiona na piersi. Unosi ręce w obronnym geście, cofając się o krok.
     — Co jest? — pyta, marszcząc brwi.
     — Co jest?! — powtarzam, mając ochotę zrobić jeszcze większy bałagan niż jest. Chociaż nie, nie da się. Panuje tu taki bajzel, że aż strach brać się za sprzątanie. Jeszcze odnajdzie się zdechłą rodzinę szczurów.
     — Tak, co jest? Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?
     — Ja dziwnie się zachowuję? To ty się obrażasz i wychodzisz, jak zwykle! Uciekasz od problemów. No i palisz te świństwa! Umrzesz! Słyszysz!? Wyhodujesz sobie raka płuc — syczę.
     — Nie dbam o to — burczy, wzruszając ramionami.
     — Ale ja dbam. Oddaj mi te głupie papierosy — żądam, wyciągając przed siebie rękę. Czekam cierpliwie, aż im je odda.
      — Są warte więcej od twojego domu.
     — Twierdzisz, że w A05 panuje nędza!? — pytam, aż głos mi piszczy. Podwijam rękawy bluzy, zaciskając mocno pięści. Dawno nie skopałam czyjegoś tyłka. — Powiedz jeszcze parę faktów o moim przedziale, a nie będziesz w stanie przejrzeć się w lustrze — grożę. Jeremy chichocze, nie biorąc na poważnie moich pogróżek. Zauważyłam, że od tamtego czasu gdy moja noga zaliczyła bliski kontakt z jego kroczem nie staje już w rozkroku. Cwaniak. Myśli, że jest bezpieczny? Myli się!
     — Twierdzę, że te papierosy kosztowały więcej niż twoje życie — oznajmia. Jeszcze jedno słowo, a będzie zbierał zęby z podłogi.
     — Utłukę cię! — krzyczę, rzucając się na niego. Wieszam się na jego szyi, chcąc go przewrócić, ale nie jestem w stanie. Czuję jak chwyta moje uda i unosi mnie. — Idioto! Postaw mnie!
     — Znam twoje zagrywki Pączuszku — śmieje się. — Łatwo wyprowadzić cię z równowagi.
     — Nieprawda! Bzdura! Po prostu krew mnie zalewa jak… To przez ciebie. Po prostu mnie denerwujesz — tłumaczę, szarpiąc się z całych sił. Moje nogi wiszą nad ziemią jakieś pięćdziesiąt centymetrów. Dlaczego muszą otaczać mnie sami wysocy faceci? Czuję się przy nich taka mała, jak karzeł.
     — Tak bardzo chciałbym żyć z tobą w zgodzie — wzdycha, podrzucając mnie lekko, by poprawić chwyt. — Ale to niemożliwe. Ty jak zwykle znajdziesz dziurę w całym — dodaje.
     — Ja ci powiem dlaczego nie możemy żyć w zgodzie zboczeńcu. Ciągle szukasz pretekstu by złapać mnie za tyłek. Jeśli myślisz, że możesz tak bezkarnie mnie obmacywać, jesteś w błędzie podglądaczu! Do ilu łazienek dziewczyn się włamałeś, co? Jak dużo widziałeś? — pytam, potrząsając jego koszulą na piersi. Mam swoją godność i nie pozwolę, by ktokolwiek mi ją odebrał.
     — Jak na razie jesteś pierwszą. Nie spotkałem w życiu dużej ilości dziewczyn — tłumaczy. Przestaję nim szarpać, bo zaczynają mnie boleć ręce. Co oni z nim robili w tym wojsku, że jest taki nieczuły na ból? Wycięli mu wszystkie nerwy?  — Zawrzyjmy rozejm, co ty na to? — proponuje.
     — Jak Jake usiłował zawrzeć ze mną rozejm, dwie minuty później zwijał się z bólu na ziemi z rękoma między nogami, więc uważaj — grożę, chwytając jego ramiona. Uśmiecha się, mimo że wie, że nie kłamię. — Postaw mnie na ziemię — polecam. Kręci głową. — Stawiaj mnie na ziemi, słyszysz!
     — Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak zabójczo wyglądasz jak mi grozisz — śmieje się. Wywracam mocno oczami, po czym walę go w pierś.
     — To komplement? Czasami nie wiem czy mówisz prawdę, czy ze mnie drwisz — zauważam.
     — To najszczerszy komplement na jaki było mnie stać — zapewnia. Sama nie wiem. Wciąż ufam mu tylko na pięćdziesiąt procent. To i tak o wiele za dużo. — Puszczę cię, jak dasz mi całusa — dodaje po chwili. Aż mnie mdli. Krzywię się, cofając głowę do tyłu.
     — Chcesz mnie zabić? Nigdy w życiu! To ohydne, fuj! — mówię. Łazi ze mną na rękach wokół pokoju. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że potknie się o jakiś śmieć i przewróci, a wtedy będę mogła porządnie mu przylać i uciec.
     — Twierdzisz, że całowanie jest ohydne? — pyta, unosząc brwi.
     — Twierdzę, że całowanie się z tobą jest ohydne — poprawiam. Nic obie z tego nie robi. — Mówię poważnie. Prędzej wyjdę za Sorena i urodzę mu setkę dzieci niż ciebie pocałuję — zapewniam.
     — Kłamczuszek. Widzę jak oczy ci się świecą. Tylko na to czekasz — oznajmia. Nieważne co powiem, on i tak wie swoje. Co za uparty osioł! Usiłuję go od siebie odepchnąć, przez co w rezultacie prawie mnie upuszcza. Kopię, ale przecież nie jestem w stanie w niego trafić. Mam takie krótkie nogi.
     — Daj spokój. To przyprawia mnie o dreszcze — przyznaję, mówiąc w tej chwili całkowicie serio. Kontakt z drugą osobą jest dla mnie onieśmielający. Ja chyba po prostu wstydzę się siebie. Bo jestem chodzącą wadą, z kompleksami, niedoceniającą swoich wartości, których na dobrą sprawę nie posiadam.
     Jeremy uśmiecha się, wciąż traktując to jak zabawę. Nie widzi co się ze mną dzieje? Cała się przez niego trzęsę.
     — A więc przyznajesz, że przyprawiam cię o dreszcze — mruczy jak postrzelony kot. Dźwięki, które wydaje pochodzą z jego gardła. Są takie wibrujące i niskie.
     — Jesteś głupi.
     — Całus, tylko jeden — nalega, pochylając się nade mną. Jego usta formują się w dzióbek. Schyla się i schyla, a ja nie mam jak uciec. Patrzę na jego zamknięte oczy i przysuwającą się twarz, wciąż nie wiedząc czy on tylko żartuje, czy traktuje śmiertelnie poważnie.
     Ale patrząc na jego bliznę, delikatny zarost i łobuzerski wygląd zapominam jak bardzo mnie denerwuje i po chwili tak jak on, przysuwam się lekko.
     Podsumowując: wyglądamy jak idioci, całujemy się jak dzieci, coś jeszcze? Chyba to, że dowiaduję się o tym, że mam serce.
     Jeremy stawia mnie na ziemi, odsuwając usta od moich ust. Dziwnie się czuję. Policzki mam czerwone, a gardło zaciśnięte. Chowam splecione dłonie za plecami, spuszczając wzrok. Mam ochotę rozpłynąć się w powietrzu. Mam wrażenie, że to rodzaj zakładu albo przekonania, który ma na celu ośmieszenie mnie. Moje narządy szaleją. W brzuchu burczy mi z przejęcia. Dlaczego tak trudno to wszystko zignorować?
     Jeremy pochyla się lekko, łapiąc mój warkocz. Nie patrzę na niego, bo nie jestem w stanie. Owija moje włosy wokół przegubu. Czuję jak jego palce muskają moją skórę na szyi. Mrowi mnie każde miejsce, które dotyka. Dreszcze atakują moje ciało. Dlaczego to robi? Dlaczego uwziął się akurat na mnie? Bo jestem łatwym celem? Bo bawi go to?
     Słyszymy skrzypienie drzwi. Jeremy odskakuje ode mnie, oglądając się prędko przez ramię. Kto tu jest? Chowam się za nim, czując jak serce podjeżdża mi do gardła. Szukam prędko kryjówki. Czy zostanę zauważona, jak położę się w tym bałaganie? Moje ciało zleje się ze śmieciami, tworząc jedność. Dlaczego by nie spróbować?
     Kroki zbliżają się, a ja wstrzymuję oddech. Jeremy wychyla się dyskretnie zza ściany. Słyszę jak wypuszcza powietrze z płuc.
     — To tylko Jarred — mówi. Podchodzi do swojego brata, wciągając go tu, do małego pokoju zagraconego łóżkami.
     — Co tu robisz? — pytam, krzyżując ramiona na piersi.
     — Poprawiam relacje z bratem — wyjaśnia, uśmiechając się krzywo.  Łapie Jeremiego za szyję i pochyla go, targając mu włosy. Obaj wyglądają tak słodko. Jakby przez te dziewiętnaście lat w ogóle od siebie nie odchodzili, a przecież wychowywali się osobno.
     Jeremy wydostaje się z jego uścisku. Przez ułamek sekundy nasz wzrok się spotyka i aż braknie mi tchu. Czy on tylko udaje przyjaciela? Pewnie za moimi plecami opowiada o mnie niestworzone historię.
     — Powiedziałem Amelie, że pojechałeś z Lily do A05. Wszystkie patrole będą przeszukiwać tamte tereny przynajmniej kilka dni — oznajmia Jarred.
      — Co? — pytam, marszcząc brwi. Obaj patrzą na mnie, nawet nie mrugając.
     — Potem podrzucę jej kolejny fałszywy trop — dodaje, ignorując moje pytanie. Jak zwykle nikt mnie nie słucha. — Nie mogę też tu długo zostać. Dam ci znać, jakby co — zwraca się do brata i wycofuje. Obaj znikają mi z oczu, a mi nie chce się za nimi iść i ich podsłuchiwać. Kładę się na łóżku Jake’a, zwijając w kulkę. Zamykam oczy i myślę jakby to było znów znaleźć się w domu. Tęsknię za bratem. Zniknęłam tak nagle. Jak mu przekazać, że u mnie wszystko dobrze? Nie chcę, by się martwił.
     Czuję jak ktoś naciąga na mnie koc. Unoszę powieki, widząc przed sobą twarz Jeremiego.
     — Nie śpię — zapewniam, otulając się ciasno. Dźwigam się do pozycji siedzącej, chwytając go za rękaw. — Chcę pogadać — dodaję przez zaciśnięte mocno gardło. Przytakuje i siada obok mnie. Znów czuję się przytłoczona. Nie potrafię patrzeć mu prosto w oczy. — Nie chcę byś myślał, że jestem jakaś głupia i łatwa… — zaczynam, zaczesując za ucho kosmyk włosów, który wyślizgnął się z warkocza. — Ja nie całuję na zawołanie.
     — Wcale tak nie myślę — zapewnia cicho. Zaczynam kiwać się w przód i tył. Zaciskam mocno wargi.
     — Ja nie potrafię… Sam dobrze wiesz.
     — Całować? Uważasz, że nie potrafisz całować? — pyta, aż mnie skręca w środku. Przytakuję, unosząc wzrok. Chcę wybudować wokół gruby mur i nikogo do siebie nie dopuścić.
     — A ty tak nie uważasz? Przestań mnie upokarzać! Myślisz, że jestem głupia i nie wiem co robisz za moimi plecami? Ile razy zakładałeś się o mnie z Jake’eim? Nie wierzę, że on i ty dostrzegacie we nie coś wyjątkowego. Nie chodzi mi już nawet o kolor moich oczu. Spójrz tylko na mnie. Jak ja wyglądam? Nie jestem wysoka, ani nawet szczupła, nie ma we mnie nic ciekawego. Nie jesteś nawet w stanie powiedzieć o mnie jednej, dobrej rzeczy. Całuję się jak dziecko, wyglądam jak pomyłka. Zostaw mnie, proszę cię — jęczę.
     — Jeszcze nigdy nie słyszałem takich głupot — przyznaje Jeremy. Nie wierzę mu. — Może ty nie potrafisz tego dostrzec, ale ja potrafię. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile wspaniałych rzeczy w tobie widzę.
     — Widzisz we mnie to, co każdy inny chłopak. Tyłek i piersi — burczę.
     — Myślałem, że wiesz — przyznaje. Jego błękitne oczy świecą jak dwa drogocenne kamienie.
     — Co mam niby wiedzieć? — pytam.
     — No te wszystkie gesty. Na przykład to — mówi, wyciągając przed siebie dłoń. Ujmuje mój policzek, aż się wzdrygam. Gapię się na niego z otwartymi ustami. — Lubię cię Lily — oznajmia.
     — Ja chyba też ciebie lubię — wyduszam z siebie. Zaczesuje mi kosmyk za ucho. Serce gdzieś mi zniknęło. Niczego nie słyszę, nawet swojego oddechu. — A co z twoją Beatrice? — pytam. Trzyma moją twarz w obydwu dłoniach. Jego kciuki kręcą wolno małe kółeczka na moich policzkach.
     — Nie ma Beatrice. Już dawno — wyznaje szeptem. — Jestem za to ja i ty.
     Wygląda tak śmiertelnie poważnie, że sama już nie wiem czy to żart, czy nie. Odnajmuję serce, które teraz wali jak szalone. Kąciki moich ust unoszą się powoli. Nie jestem w stanie dłużej wytrzymać i śmieję się, a mój śmiech nie należy do subtelnych. Do dźwięk podobny do grzechotania.
     Zakrywam dłonią jego twarz i odpycham ją od siebie. Jeremy prawie spada z łóżka. Wygląda na zdekoncentrowanego. Pierwszy raz w jego oczach widzę niepewność.
      — Miałeś niezły plan, Romeo. Najpierw gadka o dziewczynie, która miała na celu wywołać u mnie zazdrość, potem ten pocałunek, a teraz to. Jak długo pisałeś do tego scenariusz? — pytam. Szczęka mu opada. Unosi wysoko brwi.
     — Twierdzisz, że te wszystkie słowa są wyuczone?
     — Twierdzę, że twoje romantyczne wyznania na mnie nie działają. Myślisz, że dlaczego Soren doprowadzał mnie do szału? Jeśli masz zamiar podbić moje serce, znajdź lepszy sposób — oznajmiam, po czym wstaję i wychodzę  pokoju do pseudo kuchni, wciąż uśmiechając się szeroko. Czuję się tak dziwnie dobrze, sama nie wiem dlaczego. Uśmiecham się sama do siebie. Policzki mi płoną. Naciągam koc na głowę, chichocząc cicho. Chyba utarłam mu nosa.

     Jeremy jest milczący. Za każdym razem gdy na siebie patrzymy, jego policzki stają się czerwone. Nie miałam zamiaru go zawstydzać. Tak samo wyszło. Siedzę przy stole, obserwując go jak sprząta. Schyla się, podnosząc śmieci i wyrzuca je do foliowego worka. Pościelił już wszystkie łóżka i poskładał walające się na ziemi ubrania. Pomogłabym mu, ale po prostu mi się nie chce. Jestem leniem. Wolę patrzeć jak on się męczy, jak tryska z niego pot, bo w pełni na to zasłużył.
     Puszka, którą podnosi wypada mu z ręki i turla się w moją stronę, zatrzymując pod moimi nogami. Jeremy wzdycha cicho. Starał się nie podchodzić do mnie bliżej jak na metr, ale teraz musi nagiąć tą zasadę. Uśmiecham się, aż bolą mnie policzki i unoszę nogi, by mógł bez problemu posprzątać.
     Kuca przede mną, wyciągając spod stołu i krzesła śmieci. Idzie na czworaka. Wygląda śmiesznie, bo jest taki wielki i musi garbić się i kulić. Kładę nogi na jego plecach, jakby był pufą lub stołkiem. Słyszę jak wzdycha cicho.
     — Nie pomożesz mi — stwierdza, wstając. Prawię spadam z krzesła. W ciągu kilku chwil zamienia się z podnóżka w górę. Zastanawiam się ile ma wzrostu? Dwa metry?
     — Nie czuję się najlepiej. Boli mnie głowa — wyznaję. Kłamię, bo nie mam ochoty zbierać śmieci, które na dobrą sprawę leżą tu, no nie wiem, kilka lat. Podnoszę się z krzesła. — Położę się, może mi minie — dodaję, idąc w stronę pokoju. Jeremy tylko odprowadza mnie wzrokiem. Mijam go, po czym gdy mam pewność, że już mnie nie widzi, rzucam się na jego łóżko. Już nie pachnie tu stadem mężczyzn, tylko mroźnym powietrzem i środkami do czyszczenia. Przyciskam twarz do jego poduszki i wdycham zapach jego słodkiego potu. Sama nie wiem czy go lubię. To zależy od sytuacji.
     Głaszczę jego miękki koc, żałując, że w moim domu nie ma takich miękkich tkanin. Nie mogę się przyzwyczajać. Niedługo wrócę do A05, będę żyła tak jak przedtem. Będę musiała zapomnieć o tych wszystkich rzeczach, które mnie spotkały. Tych przyjemnych i tych mniej.
     Łóżko ugina się lekko. Odrywam twarz od poduszki, podnosząc się na łokciach. Czyżby Jeremy skończył sprzątać? Widzę jak trzyma w ręku kubek z parującą zawartością. Wciąż trudno mi odczytać emocje malujące się na jego twarzy. Niełatwo je rozpoznać, szczególnie teraz.
     — Pomyślałem, że może poczujesz się lepiej — mówi. Biorę od niego kubek i moczę usta w gorącej herbacie. Dopiero teraz orientuję się jak bardzo chciało mi się pić.
     — Dziękuję — mamroczę, sącząc wszystko do samego końca. Kąciki jego ust unoszą się o milimetr.
     — Prześpij się — poleca, po czym dźwiga się i wstaje. Tyle, że ja nie chcę spać.
     Chcę rozmyślać o jego pięknej/niedoskonałej twarzy, ciepłych/przerażająco mokrych wargach i o tym, że wiele mi brakuje do przeciętnej dziewczyny. Mam miano dziwoląga ze względu na oczy, miano grubaski ze względu na brak figury i miano karła ze względu na wzrost. Jak coś tak niepospolicie nieciekawego jak ja, może zawrócić w głowie komuś, kto wydaje na paczkę papierosów więcej niż ja przez całe życie. Bo go stać na szastanie pieniędzmi na lewo i prawo, a mnie nie. Na dodatek może mieć każdą dziewczynę, tak jak Jarred, a on co robi? Wybiera mnie. Czuję jak policzki mnie pieką i mam szczerą nadzieję, że tego nie widać. Pewnie już jestem czerwona jak burak. Może niepotrzebnie dawałam mu kosza? Może wcale nie zakłada się z innymi za moimi plecami? Każdy chłopak zrezygnowałby na jego miejscu, a on wciąż brnie w tym bagnie.
     Nie zważając na to, że właśnie nazwałam siebie bagnem, chwytam go za nadgarstek. Bo czuję, że zasługuje na drugą szansę. Patrzy na mnie wyczekująco, a ja staram się dobrać odpowiednie słowa, które a) nie będą prowokujące b)  nie będą dawać mu niepotrzebnej nadziei i c) będą na tyle przemyślane, że nie będę musiała się za nie wstydzić.
     — Gdzie idziesz? — pytam, by zapełnić czymś chwilową pustkę i dość długie milczenie nas obu. Spośród wszystkich pytań, jakie mogłam zadać, ja wybrałam najgłupsze. Tak bywa, gdy serce przejmuje kontrole nad rozumem. Wewnątrz mnie trwa wojna. Póki co, rozum nie daje za wygraną i powstrzymuje mnie przed głupotami, ale serce także nie odpuszcza.
     — Nie możemy tu długo zostać. Nie mamy jedzenia, na dodatek nie utrzymamy długo ciepła. Załatwię jakiś samochód — mówi.
     — Załatwić oznacza ukraść? — stwierdzam. Nie uśmiecha się, a zapewne zrobiłby to, gdyby nie powstała między nami zapora. Niewidzialny mur odgradza nas od siebie, nakładając cenzurę na nasze słowa, reakcję i gesty. Jesteśmy teraz dwoma rozmazanymi plamami, które ledwo siebie słyszą.
     — Załatwić nie zawsze oznacza ukraść — tłumaczy. Orientuję się, że wciąż trzymam jego nadgarstek, ale on pewnie nawet o tym nie wie przez cenzurę. Cofam dłoń, wycierając ją o spodnie. Miało wyglądać to naturalnie i swobodnie, ale nie wyszło. Muszę zacisnąć pięści, bo drżą mi ręce. — A z resztą. To nie jest nasz największy problem. Prześpij się — poleca.
     — Nie usnę sama — przyznaję, co jest najgłupszą rzeczą jaką powiedziałam w przeciągu siedemnastu lat życia. Jeremy nie odpowiada. Chyba zastanawia się czy mówię to, bo mu coś proponuję, czy bo jestem taka nienormalna, że trzeba mi opowiedzieć bajkę i zaśpiewać kołysankę.
     — Nie musisz się bać. Nic ci tu nie grozi. Powinno być ciepło przez jeszcze kilka godzin. Możesz wziąć wszystkie koce jakie znajdziesz — zapewnia po krótkiej chwili namysłu. A więc druga wersja. Uważa mnie za stukniętą dziewczynę z A05, która potrzebuje pomocy przy zasypianiu. To tak jakbym miała siedem, a nie siedemnaście lat.
     — Nie boję się — bełkoczę. Podciągam kolana pod brodę, kiwając się delikatnie na boki. — Ja po prostu nie chcę zostawać sama — dodaje cicho. Nie wiem czy załapał. Chyba nie, bo wziąć wpatruje się przed siebie tym rozmytym wzrokiem, ignorując moje słowa. Nie liczę na to, że po tym jak go potraktowałam będzie za mną latał z wywieszonym jęzorem, spełniając moje życzenia i zachcianki.
     — W końcu sama tego chciałaś — mruczy niby do siebie, niby do mnie. A więc to tak? Zarzuca mi, że sama wybrałam taki los? Bo odrzucając jego zaloty, wybrałam bycie samą do końca życia? Czy do końca życia będzie na mnie obrażony? Bo został odepchnięty przez dziewczynę z kompleksami, której nikt nie zdążył opowiedzieć o kontaktach damsko-męskich? Bo niby kto? Miała przyjść do mnie matka we śnie i powiedzieć, że spotykanie się z chłopcami jest fajne? Problem tkwił w tym, że matka unikała mnie nie tylko w prawdziwym życiu, ale także w snach.
     — Jak chcesz wrócić i znaleźć mnie na podłodze, rzucającą się gorączkowo i starającą wybudzić się z koszmaru, który całkowicie zniszczy mój mózg, to proszę bardzo. Idź — rzucam, krzyżując ramiona na piersi. Teraz wybieram strategię na poczucie winy. Jeremiego jednak nie porusza moja historia. Wręcz przeciwnie. Wydaje się być zirytowany, co utwierdza mnie w przekonaniu, że jednak tak bardzo nie zależy mu na mnie, a tamta chwila była utratą kontroli. Za dużo czasu spędził ze mną w małym pomieszczeniu i jego instynkt samca zaczął wariować. Sama nie wiem czy ma mnie to smucić, czy może cieszyć.
      — Chcę w końcu wytrzasnąć jakiś samochód, bo w przeciwnym razie pomrzemy z głodu, o ile wcześniej nie zamienimy się w bryły lodu, więc uwierz, że ty i twoje koszmary to w tej chwili najmniejszy problem.
     Może nie przejęłabym się tak jego słowami, gdyby nie powiedział „TY i twoje koszmary”. Tak, wychodzi na to, że jestem problemem.
     — W takim razie… — urywam, szukając odpowiednich słów. Chcę powiedzieć coś, co go zaboli, może nawet zrani. Coś bezczelnego i nie na miejscu. Coś, co go dotknie i zrani, ale nic takiego nie wpada mi do głowy. Może dlatego, bo w głębi ducha wcale tego nie chcę? Bo tak naprawdę jest mi go szkoda i nawet mi się podoba. Ale tylko czasami. To zależy od padania światła, ustawienia i tego czy patrzę na niego z góry, czy z dołu. Ale za każdym razem gdy zaczynam dostrzegać jego plusy i jestem bardziej za, ujawniają się jego minusy i wtedy jestem bardziej przeciw.
     Tak trudno mi zrozumieć, co jest we mnie takiego wyjątkowego. To brzmi jak żart i to taki nieśmieszny. Bo jak ja wyglądam? Jak tocząca się kulka? Jak pączek, w którym przesadzono z nadzieniem?
     — Idź już — mamroczę.
     Nie muszę tego powtarzać, co w tym wypadku mnie smuci. Jeremy podnosi się i wychodzi z pokoju. Słyszę jeszcze przez kilka chwil jego kroki. W końcu cichną, co oznacza, że już wyszedł. Jak widać, zostawienie mnie nie było dla niego trudne. Ba, przecież nie ma niczego prostszego! Najpierw odeszła moja matka, bo nie ma niczego trudnego w opuszczaniu małego, chorego dziecka i pozostawianie go samego na pastwę losu. Dlaczego nie mogłam być chłopcem? Czasami czułam się jak chłopak. To przez nierozłączność z bratem. Chodziłam w jego ubraniach, na dodatek kształtowanie się mojego kobiecego ciała trwało bardzo wolno i bardzo długo, przez co uważano mnie za młodszego brata Charlesa do momentu, w którym skończyłam czternaście lat. Żenujący wynik. Dopiero wtedy moje piersi przypomniały sobie, że powinny rosnąć. Lepiej późno niż wcale.
     Kładę się na łóżku, szukając wygodnej pozycji. Wcale nie boję się usnąć. Koszmary już dawno mnie nie dręczą. Ja po prostu waham się, bo sama jeszcze nie wiem czy bycie dla kogoś atrakcyjnym jest fajne. Czy posiadanie chłopaka, całowanie się i trzymanie za rękę jest fajne. Czy ja jestem fajna. Nie mam pojęcia. Zacznę przeprowadzać ankietę wśród przypadkowych osób, a może wtedy rozwieję moje wątpliwości.

3 komentarze:

  1. Trochę sobie poczekałam na ten rozdział, ale nie żałuję, długość mi to rekompensuje. :D
    Jeremy strasznie przypomina mi osobę z mojego bliskiego towarzystwa i to jest takie creepy. xD I najdziwniejsze, że nie tylko charakter, ale i wygląd zewnętrzny jest podobny. :D
    Ale skupmy się na treści. C: Zawsze zdarzają się jakieś drobne błędy, ale rzadko o nich wspominam, bo skupiam się na wciągającej akcji. To, co dzieje się między nimi - takie urocze! :3 Rozumiem podejście Lily, sama ciągle się zastanawiam, czy jemu naprawdę na niej zależy... I bardzo chcę się dowiedzieć jaka jest prawda! No i oczywiście - czy uda im się uciec, a jeśli tak to gdzie i czy to oznacza, że już będą zawsze razem...? Więc czekam na kolejny wpis (mam nadzieję, że wcześniej niż tym razem). :D

    OdpowiedzUsuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis