7.28.2016

One shot! Are you gonna give in? Are you gonna be caught by the surrounding traps?

Już kilka osób pisało do mnie, że chciałoby bym kontynuowała only one is brave. Nie ukrywam, że zrobiło mi się miło ♥ W sumie to nie wiem dlaczego niczego nie publikowałam, bo przecież napisałam rozdział już dawno. Będę pisać, nawet jeśli miałaby to czytać jedna osoba. Dziękuję, że się upominaliście, bo sama bym się chyba nie zebrała :)


Hwaiting!





     Stawiam tak duży opór, że potrzeba jest kilku strażników, by załadowano mnie do samochodu. Mimo wszystko wciąż jestem problemem. Walę w pancerne drzwi, klnąc i denerwując się coraz bardziej. Ja po prostu nie mogę w to uwierzyć, że tak łatwo dałam się złapać. To wszystko przez moją matkę i Beatrice. Moje życie wcale nie jest takie głupie jak twierdziłam, a przynajmniej nie na tyle głupie, bym pozwoliła im siebie zabić. Nie wiem dokąd zmierzamy, ale obawiam się, że będzie to miejsce, w którym sądzę swoje ostatnie dni życia.
     Gdy stalowe drzwi zostają rozsunięte, usiłuję uciec, ale jest to rzeczą niemożliwą, gdyż czeka na mnie na zewnątrz kilku uzbrojonych strażników. Muszą mnie wlec za sobą, bo nie mam zamiaru nawet poruszać nogami. To irytujące. Kopię z całych sił nie trafiając w nikogo ani razu. Mój przejaw agresji i buntu zmusza ich, by podali mi dziwną substancję, którą wstrzykują mi pod skórę. Na początku nic nie czuję, ale po kilku chwilach moje ciało zaczyna wiotczeć. Czuję się jak usychający kwiat. Tracę czucie, a moje powieki stają się tak ciężkie, że nie jestem w stanie ich unieść choćby na milimetr. Głowa opada mi na ramię i usypiam, tracę przytomność, umieram i tak dalej.
     Gdy powracają do mnie siły, orientuję się, że leżę na czymś miękkim. Boli mnie szyja i przez moment nie mogę nią ruszyć. Macam materac, wyczuwając miękką kołdrę. Jeśli tak wyglądają więzienia, mogę w nich spędzić resztę życia. Przeciągam się, wdychając głośno. Nie mam zielonego pojęcia gdzie jestem. Może śnię? Podnoszę się, rozglądając uważnie po pokoju. Jest w pełni wyposażony. Przez chwilę obawiam się, że znów trafiłam do willi Slaughterów, ale gdy podchodzę do okna, orientuję się, że znajduję się wysoko wysoko nad ziemią, aż zaczyna mi się kręcić w głowie.
     Biegnę w stronę drzwi, szarpiąc klamkę. Nie mogę ich otworzyć. A więc jestem więźniem. Opieram się o ścianę i osuwam na podłogę. To wszystko jest tak pozbawione sensu. Mam ochotę zagrzebać się po kołdrą i usnąć.
     Słyszę pukanie do drzwi, ale całkowicie to ignoruję, gdyż i tak nie mogę ich otworzyć. Siadam na łóżku, wpatrując się w poruszającą się klamkę. Do moich uszu dochodzi brzdęk, a po chwili widzę jak ktoś wpycha do pokoju wózek pełny szczotek, mopów i detergentów.
     — Sprzątanie — mówi mężczyzna dość piskliwym głosem. Jeszcze nigdy nie widziałam tak paskudnego człowieka. Jest wysoki i zgarbiony. Z pleców wystaje mu krzywy garb, a na głowie nosi chustkę. Wąsy ma trochę przydługie, bo wchodzą mu w usta. Zatrzymuje wózek i patrzy na mnie, a ja staram się ukryć swoje obrzydzenie. Zamyka drzwi, po czym się prostuje. Wyciąga spod koszuli na plecach zwiniętą w kłębek bluzę i odkleja z twarzy wąsy. Jeremy. Cholera jasna, zaraz dostanę zawału. Co tu jest w ogóle grane?
     — Jeremy — mamroczę, będąc w ogromnym szoku. Nie jestem w stanie podnieść się z łóżka, mimo iż pragnę go mocno wyściskać. Uśmiecham się szczerze, czego nie odwzajemnia. Chyba jest zły. Krzyżuje ramiona na piersi, a jego bicepsy powiększają się. Nie wiem czy robi to specjalnie, czy nie, ale jestem nim zauroczona. Wygląda jak taki soczysty pączek, wypełniony po brzegi nadzieniem, oblany lukrem. Nie twierdzę, że wygląda jak tocząca się kula, ale mam ochotę go zjeść i pobrudzić się jak małe dziecko tym nadmiarem lukru.
     Przestaję fantazjować o nim i o jedzeniu i wracam do rzeczywistości. Jeremy nie wygląda na zadowolonego. Wręcz przeciwnie. Podchodzi do mnie, a wtedy czuję zimny powiew, zupełnie jakby ktoś otworzył okno i zrobił przeciąg.
     — Gniewasz się? — bardziej stwierdzam niż pytam. Słyszę jak wypuszcza głośno powietrze z płuc.
     — I ty jeszcze w to wątpisz? Tak, gniewam się. Nawet nie wiesz jak bardzo — mówi. Milknę, nie potrafiąc odnaleźć odpowiednich słów do użycia. — Lily, ja mam wrażenie, że ty nie zdajesz sobie sprawy z tego co robisz — dodaje. Nie wiem czy ma to na celu mnie urazić. Jedno jest pewne. Jestem trochę na niego wkurzona.
     — Co to znaczy, że nie zdaję sobie sprawy z tego co robię? — pytam, marszcząc brwi. Jeremy wzdycha z irytacją, gapiąc się przez moment w sufit.
     — Dlaczego uciekłaś?
     — Bo prawie dostałam szału! Ty też tam byłeś i też byłeś bliski ucieczki. Ciekawe tylko, co cię zatrzymało. Może zgadnę… Beatrice, co? Moja piękna siostra — rzucam gniewnie, podnosząc się z łóżka. Czasami żałuję, że jestem taka niska i wszyscy patrzą na mnie z góry.
     Zatyka go i przez chwilę nie wie co powiedzieć. To dla mnie wystarczający dowód. Mam rację. Policzki stają mi się czerwone, zaciskam mocno pięści.
     — Mylisz się — mówi tylko tyle.
     — Dość dużo czasu zajęło ci przemyślenie tych dwóch słów — zauważam.
     — Oh, Lily — wzdycha. Oboje patrzymy sobie w oczy, pożerając siebie nawzajem. — Dlaczego myślisz, że zostałem dla Beatrice?
      — Ja nie myślę, ja to wiem. No bo spójrz tylko na mnie. Tu nie ma czego porównywać. Jak ja wyglądam w porównaniu z nią?
     — Zakochałem się w tobie — wyznaje, a mi kolana się pode mną uginają. — Lily, ja jestem w tobie zakochany. Nie wierzysz w to? — pyta, wyciągając przed siebie rękę. Ujmuje moją dłoń. Dziwnie się czuję. Serce mi wariuje w piersi.
     — No bo jak ja wyglądam… — mamroczę. Podchodzi bliżej, schylając się, by móc patrzeć mi w oczy. Nie wiem co robić. Trudno mi się odnaleźć w tej sytuacji. Kładę niepewnie dłonie na jego piersi.  — Co takiego we mnie jest? Zaczynam coraz bardziej martwić się o twój wzrok — przyznaję. Uśmiecha się, zaczesując mi kosmyk włosów za ucho. Pochyla się jeszcze bardziej, a ja czuję jego gorący oddech na swojej twarzy. Łapie moje ręce i splata ciasno nasze palce.
     — Rozumiem cię i to sprawia, że mi zależy. Bo wiem co czujesz, potrafię wyobrazić sobie co to znaczy nosić ten ciężar. Wezmę go za ciebie — mówi.
     — Nie lubię romantycznych wyznań, ale kontynuuj — polecam. Śmieje się cicho, dotykając swoim czołem moje. To magiczna chwila. Chcę, by trwała dłużej.
     — Cieszę się, że nic ci nie jest — zapewnia. Nie wytrzymuję dłużej i rzucam się mu na szyję. Pragnę go objąć od chwili, gdy tylko go ujrzałam. Tulę twarz do jego piersi, odurzając się jego zapachem. Uwielbiam go. Ściska mnie tak mocno, niemal boleśnie, ale nie zważam na to w zupełności. Nie chcę, by się odsuwał. Jest mi przy nim tak dobrze.
     — Zostaniesz u mnie? — pytam, unosząc głowę do góry.
      — Nie wiem czy mogę. Zostało mi jeszcze do posprzątania około sto pokoi na kolejnym piętrze plus twoje — wyznaje, uśmiechając się szeroko. Czasami nie wygląda jak mężczyzna, tylko chłopiec. Na przykład teraz, gdy jego oczy są takie wielkie i błyszczące. Widzę w nim dziecko.
     — Daj spokój. U mnie jest czysto, jeszcze nie zdążyłam się do niczego dotknąć — zauważam, odsuwając się od niego na wyciągnięcie rąk. Staję na palcach, formując usta w dzióbek. No i co z tego, że jest to pozbawiony namiętności pocałunek. Nie potrafię inaczej. Cmokam jego usta. Trwa to dokładnie jedną sekundę, nie dłużej. — To takie dziwne. Czuję mrowienie, wiesz? No i ten dziwny ucisk — przyznaję, wpatrując się w łańcuszek, który ukrywa pod koszulką.
     — Wiem, że matka nie występowała w twoim życiu, no i nikt nie zdążył ci opowiedzieć o związku dwojga ludzi. Nie twierdzę, że opanowałem wystarczająco dobrze ten temat, bo ojciec też ze mną nie rozmawiał o tych sprawach, ale no cóż… — drapie się przez chwilę po karku.
     — Jakich tych sprawach? Co masz na myśli, mówiąc „te sprawy?” — pytam. Jeremy ciągnie mnie na łóżko. Oboje siadamy przed sobą na zgiętych nogach. Chrząka, po czym patrzy mi w oczy.
     — Czasami gdy jakiejś dziewczynie podoba się jakiś chłopak…
     — Przestań, nie jestem przecież głupia — prycham, wywracając oczami.
     — No i chcą siebie poznawać, bo to bardzo interesujące gdy ktoś ciebie dotyka albo… No ten, masuje po brzuchu lub głowie i… innych częściach ciała.
     — Okay, rozumiem cię — przerywam, unosząc ręce w obronnym geście. — Wiem o czym mówisz — zapewniam. Uśmiecha się i spuszcza wzrok, a na jego policzkach pojawiają się rumieńce. Czuję jak ujmuje moją rękę. — Nie przeszkadza ci, że jestem taka? — pytam.
     — Jaka? — dziwi się.
     — Inna — wzdycham. Kręci głową. Przez moment oboje milczymy, patrząc sobie w oczy.
     — A tobie nie przeszkadza to jaki jestem? — pyta po chwili.
     — Jaki?
     — Przystojny, pociągający…
     — Trochę — przyznaję, mając ochotę wywracać oczami non stop. Śmieje się szczerze, obejmując poduszkę leżącą z boku. — Co to za miejsce? — zmieniam temat, wpatrując się w niego jak w piękny obraz. Dochodzę do wniosku, że jest on jedyny i niepowtarzalny, a potem chce mi się śmiać, bo przypominam sobie, że ma brata bliźniaka.
     — Platforma — mówi, łapiąc moje ręce.
     — Platforma? — powtarzam niepewnie, marszcząc brwi. Przytakuje i mimo, że wie, że niczego nie rozumiem, nie chce mi tego wytłumaczyć. Czy to jednak ważne?
     — Uważaj na siebie — prosi mnie nagle, a jego palce owijają się ciasno wokół moich. Kiwam głową, choć wiem, że może być z tym kłopot. Lubię na siebie nie uważać.
     — Czy dzieje się coś złego? — pytam, choć zdaje mi się, że znam odpowiedź. Jeremy milczy przez moment. Patrzy na mnie i oddycha wolno. Szczękę ma mocno napiętą, wargi zaciśnięte.
     — Przecież wiesz, że tak — wzdycha ciężko. Przytakuję, tonąc w jego spojrzeniu przepełnionym troską. — Chciałbym ciebie stąd zabrać. Schować, by nikt nie mógł ciebie znaleźć.
     — Musiałbyś znaleźć naprawdę dobrą kryjówkę. Zajmuję dość dużo miejsca — zauważam. Kąciki jego ust unoszą się lekko. Uśmiecha się delikatnie, aż ciarki przechodzą mi po plecach.
     — Lubię twoje poczucie humoru — przyznaje, ściskając moje palce. Wywracam oczami, gdyż jestem w tej chwili naprawdę szczera i mówię poważnie.
     — Boję się, że nie istnieje już miejsce, w którym mogłabym żyć w spokoju. Gdzie się nie ruszę, natknę się na twoją matkę — wzdycham z lekką irytacją. Co ta baba sobie myśli? Że będzie mną sterowała? Może jeszcze mnie adoptuje? Aż ciarki przechodzą mi po plecach na myśl, że mogłabym być częścią tej rodziny. Nie, nie może tego zrobić. Przecież spotykam się z Jeremim. A jeśli to będzie wystarczający powód, by to zrobiła? Dostaję gęsiej skórki. Niewidzialna gula zapycha moje gardło.
     — W porządku? Zrobiłaś się taka blada — zauważa Jeremy. Można ze mnie czytać jak z otwartej książki. To jedna z moich gorszych cech.
     — Ja tak myślę… — Przygryzam mocno wargę, patrząc mu w oczy. — Twoja matka nie wie o tym, że mam rodzinę. Myśli, że jestem sierotą — mówię wolno, studiując uważnie jego twarz. Gdy nad czymś myśli, mruży lekko oczy i nie mruga przez dłuższą chwilę. No i jego usta otwierają się minimalnie. — Gdybym zamieszkała z moją prawdziwą rodziną, może wtedy dałaby mi spokój…
     — Lily — przerywa mi, kręcąc głową. — Nie, to niemożliwe. Nie znasz mojej matki, nie wiesz do czego jest ona zdolna. Zrobi wszystko, by osiągnąć wybrany cel. Chce rządzić, no i będzie rządzić. Ja nie wiem jak mogę ci pomóc. Uciekanie i ukrywanie się nic nie da — wzdycha. Czuję się lekko urażona, ale staram się tego nie pokazywać. Nie jestem jednak w stanie powstrzymać rumieńce, które pojawiają się na moich policzkach.
     — Mam więc żyć jak więzień? Nie chcę! — oburzam się.
     — Nie, nie jak więzień — zapewnia, ale brakuje mu argumentów. Zamyka usta i milczy przez dobrą chwilę. Nie wiem czy jestem bardziej zrozpaczona, czy może wkurzona. Chyba jedno i drugie.
     Nie wiem co robić, więc po prostu wstaję z łóżka i kręcę się teraz bezczynnie po pokoju z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Czy to wszystko ma w ogóle jakiś sens? Co Jeremy tutaj robi? Dlaczego jest przy mnie? Dlaczego jest ze mną, skoro twierdzi, że jego matka dostanie to, co chce? Uważa, że ulegnę? A skoro nie, to dlaczego wciąż jest niepewny? Odwracam się do niego wolno. Siedzi wciąż w tym samym miejscu co przedtem, ale nie patrzy na mnie, co sprawia, że żołądek ściska mi się boleśnie.
     — Znajdujemy się w beznadziejnej sytuacji — mówię, na co przytakuje, wciąż milcząc. — Co więc jeszcze tu robisz? — pytam, trochę za sucho, za ostro.
     — Co? — dziwi się, mrużąc oczy. Zaciskam pięści i rozluźniam je, by powstrzymać trzęsące się dłonie.
     — To tak jakbyś miał kwiatek, który usechł. Po co trzymać go na parapecie, skoro wiesz, że już nigdy nie zakwitnie?
     — Lily, o czym ty mówisz? — pyta, śmiejąc się nerwowo. Chyba usiłuje wmówić sobie, że żartuję, ale ja jestem w tej chwili poważna. Nie wiem czy nazywanie siebie i tej całej sytuacji uschniętym kwiatkiem w czymkolwiek pomoże, ale tak się właśnie czuję. Jak coś, co nie ma przyszłości. Bo nasz związek tak wygląda.
     — Po co tu przyszedłeś? Dlaczego mam wrażenie, że mnie lubisz? — pytam, cofając się o krok, aż wpadam na wózek, który tu przytaskał. Moje palce owijają się wokół kija od szczotki.
     — Przecież wiesz co do ciebie czuję — mówi spokojnie, podnosząc się szybo, jakby bał się, że ucieknę albo wybuduję wokół siebie gruby mur.
     — No właśnie nie wiem! — wyrzucam z siebie trochę zbyt histerycznie. Moje oczy są napuchnięte i czerwone, mimo że nie uroniłam jeszcze nawet jednej łzy. — Sam powiedziałeś, że nie wiesz co robić. Że nie ma wyjścia i że twoja matka w końcu dostanie to, co chce, czyli mnie. Możesz tak po prostu siedzieć obok mnie, na moim łóżku i rozmawiać tak spokojnie? Czy wyobrażasz sobie nas za dziesięć lat? — pytam i mam ochotę wymienić wszystkie przekleństwa świata, bo właśnie to sobie wyobraziłam. Siebie, Jeremiego. Nas razem. Nie wiem jak pozbyć się tego głupiego obrazu. Mrugam tysiąc razy, odpędzając łzy, które jak na razie zapychają tylko moje gardło.
     Jeremy unosi ręce. Nie w obronnym geście. Jestem raczej pewna, że chce mnie dotknąć albo do siebie przyciągnąć, ale na myśl o jego ramionach robi mi się słabo, bo może byłby to ostatni raz i ostatni uścisk. Cofam się zatem, patrząc na jego twarz. Boję się słów, które zaraz usłyszę. Mam zamiar ogłuchnąć albo zatkać uszy rękoma i krzyczeć głośno, że nie chcę go słuchać, ale tego nie robię.
      — Nie wiem co robić — przyznaje, a ja orientuję się, że to nie są te słowa, które chciałam od niego usłyszeć. Czuję rozczarowanie. — Nie, nie potrafię sobie nas wyobrazić za dziesięć lat — dodaje, co jest kolejnym rozczarowaniem. Pragnę mu powiedzieć, by się zamknął, bo niszczy mój obraz perfekcyjnego chłopaka, którym dla mnie był. — Ja nawet nie wiem co będzie z nami jutro, a co dopiero za kilka lat.
      Tego jest za wiele. Moja twarz robi się czerwona ze złości.
     — Za to ja wiem — syczę, tupiąc nogą tak mocno, że aż boli mnie stopa. — Jutro będziesz wspominał nasz trwający dwadzieścia cztery godziny związek, a potem o nim zapomnisz, tak jak ja zapomnę o tobie.
     Jego brwi unoszą się wysoko, a usta otwierają. Widzę bezradność wymalowaną na jego twarzy. Zupełnie jakby musiał ugasić pożar, którym w tym przypadku jestem ja. Nie wiem co czuję. Dumę, złość, satysfakcję, coś pomiędzy tym wszystkim. Może tak już ma być? Po co się starać, skoro los pisze nam inny scenariusz?
     — Denerwujesz się tylko dlatego, bo nie mam pojęcia jak wyciągnąć cię ze strzeżonego budynku, znajdującego się w samym centrum platformy, na którą nikt nie ma wstępu? Wiesz ile mnie kosztowało dotarcie tutaj? — pyta, na co tylko krzyżuję ramiona na piersi i przekręcam głowę w bok. — Jesteś taka wredna — burczy, co jest jedyną satysfakcjonującą mnie rzeczą jaką powiedział. — Nie będę ci więc pomagać jak nie chcesz — dodaje z urazą, po czym łapie wózek i pcha go w stronę wyjścia, nie fatygując się nawet, by użyć przebrania.
     Z jednej strony mam ochotę go jeszcze wykopać za drzwi, ale z drugiej chcę też go zatrzymać. Sama nie wiem czy tylko się z nim droczę, czy naprawdę tak bardzo mnie zdenerwował. Jedno jest pewne. Jak zamknie te drzwi, sama już ich nie otworzę.
     — Czekaj! — wołam, wyciągając przed siebie rękę. Łapię go za koszulkę na plecach i ciągnę w swoją stronę. Zatrzymuje się i odwraca niechętnie. Dostaję dreszczy gdy patrzy tak na mnie swoim lodowatym spojrzeniem. — Nie chcę tu zostać — mówię.
     — Może znajdziesz jakiś sposób, by stąd uciec. — Wzrusza lekko ramionami. Wiem, że robi to specjalnie. Chyba ma zamiar mnie wkurzyć jeszcze bardziej. bo wie, że zdaję sobie sprawę z tego, że sama jestem bezużyteczna.
     — Nie możesz ukryć mnie w wózku? — pytam.
     — Może mogę, ale jakie to ma znaczenie?
     — Pomóż mi!
     — Dlaczego miałbym ci pomagać? Przed chwilą ze mną zerwałaś — zauważa i chce wyjść już na dobre, ale uczepiam się niego, przez co wlecze mnie za sobą.
     — Źle zrozumiałeś — jęczę.
     — Zrozumiałem bardzo dobrze — syczy i trząchnięciem ręki odrywa mnie od siebie. Nie robi tego na tylko mocno, bym zatoczyła się do tyłu i upadła, ale wystarczająco, by pokazać, że w starciu z nim mam małe szanse na wygraną.
       Czy dalsza kłótnia ma jednak jakieś znaczenie? Znajduję się na korytarzu, mogę stąd zwiać. Nie zastanawiając się nad tym co robię, rzucam się przed siebie z prędkością światła. Start mam całkiem dobry, bo pokonuję kilka metrów w przeciągu zaledwie trzech sekund, ale po chwili tracę energię i zwalniam. Gdyby ktoś chciał przedstawić mój bieg za pomocą wykresu, wyglądałby żenująco. Linia, która wystrzela do przodu i opada w dół jeszcze szybciej.
      Nieważne!
      Biegnę pustym korytarzem dostając zadyszki. Póki co nikogo nie widzę, ale to mnie nie pociesza, gdyż nie mam zielonego pojęcia gdzie się znajduję i czy znajdę wyjście. Skręcam w stronę łazienek, bo uważam, że to dobra kryjówka na zebranie siły. Wpadam do środka i rozglądam się uważnie. Tu też jest pusto. Opieram się o umywalki, patrząc z niesmakiem na swoje nędzne odbicie w lustrze. Ocieram pot z czoła, zastanawiając się poważnie nad wyborem Jeremiego. Chyba naprawdę na problem ze wzrokiem, skro zwrócił uwagę na takie coś.
      Do moich uszy dochodzą kroki, więc chowam się prędko do jednej z kabin, zamykając drzwi w ostatniej chwili. Krew momentalnie zaczyna mi krążyć w żyłach sto razy szybciej. Słyszę męski głos. Ktoś rozmawia, chyba przez telefon. Czy naprawdę nie zwróciłam uwagi na znaczek na drzwiach od łazienki? Pomyliłam się? Nie ośmielam się nawet oddychać. Nikt nie może się dowiedzieć, że tutaj jestem. To porażka! Jak mogłam pomylić znaczek? Żenada.
     Mężczyzna w końcu wychodzi, a ja oddycham głęboko, ale nie starcza mi odwagi, by opuścić kabinę. boję się, że natknę się na kogoś albo nie zdążę uciec. Chyba muszę czekać.
     Do łazienki wchodzi jeszcze kilku facetów. A ja strasznie się nudzę. Co jakiś czas kucam, by sprawdzić, czy to przypadkiem nie Jeremy, za każdym razem jest to po prostu jakiś pracownik. Jestem w stu procentach pewna, że nie pomyliłabym Jeremiego. Wiem w jakich chodzi butach. Ma nogi chude jak patyki, które są ciasno oplecione przez te jego spodnie. Na pewno go tu nie było. Na pewno na pewno napewnonapewnonapewno…
     Podrywam się do góry, gdy drzwi otwierają się ponownie. Oddycham bardzo wolno, mając nadzieję, że nie słychać mojego dudniącego serca. Ktoś kręci się przy umywalkach i z tego co słyszę, nie jest to tylko jedna osoba. Schylam się powoli, klękając na ziemi. Mam szczerą nadzieję, że mnie nie widać. Dostrzegam brudną parę trampek i przez ułamek sekundy serce bije mi szybciej, ale po chwili orientuję się, że Jeremy nie założyłby na siebie coś, co powinno znaleźć się w koszu. Ale z drugiej strony, kto inny na platformie założyłby znoszone tenisówki?
     Słyszę kroki, więc cofam się szybko. Po chwili ktoś puka do kabiny, w której siedzę zamknięta. Nie widać, że jest zajęta? Co mam powiedzieć? Milczę, prawie dostając zawału gdy klamka rusza się gwałtownie. Już jest po mnie.
     — Hej księżniczko, już ci przeszło? — słyszę nad sobą. Unoszę głowę, widząc jak Jeremy zagląda do środka kabiny od góry, najwidoczniej z pomocą drugiej osoby. Tylko kto jest z nim? Moja twarz jest czerwona z zażenowania. Otwieram drzwi i wychodzę, czując jak na moje usta wkrada się uśmiech. Wpadam w ramiona Jake’a, ściskając go mocno. Czuję ulgę na jego widok. No i mam nadzieję, że wzbudzę tym zazdrość w Jeremim.
     — Nikt nie może się tu dostać, co? — prycham, kierując te słowa do Jeremiego.
     — To nie tak Lily — oznajmia Jake, co dziwi mnie w głębi ducha. Dlaczego go broni? — Lily, ja nie przyszedłem tu tak po prostu. Zostałem schwytany i trafiłem do więzienia, ale Jeremy mi pomógł.
     Mam ochotę wywrócić oczami. Tak mocno.
     — I teraz tak po prostu spacerujecie sobie po korytarzu?
     — Rozwaliłem każdą kamerę, więc tak. Spacerujemy sobie po korytarzu — odpowiada, trochę oschle.
      — Po co? Co w tym takiego ciekawego?
     — Niektórzy lubią randki — mówi, a wtedy uderzam go mocno w bok. Krzywi się, mimo wszystko wiem, że nie poczuł bólu. Dlaczego go uderzyłam? Może dlatego, że tak bezczelnie żartuje? Bo my jeszcze nie mięliśmy okazji pójść na prawdziwą randkę. My nawet nie wytrzymaliśmy ze sobą pełnych dwudziestu czterech godzin!  — Nie możesz mnie bić tylko dlatego, bo Jake nie jest tak wymagający jak ty.
     — Denerwujesz mnie — wzdycham z irytacją. — Zabierz mnie stąd, okay? Chcę stąd uciec! Teraz, zaraz! Już!
     Jeremy waha się, idąc wolno wzdłuż umywalek. Ten jego krzywy uśmieszek doprowadza mnie do szału. Jest idiotyczny.
     — Mam pomysł — przyznaje, krzyżując ramiona na piersi. Znów jego bicepsy stają się większe. Mmm, jest takim ciachem. Dlaczego widzę to dopiero wtedy gdy z nim zrywam? Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy! — Będziecie mięli tylko kilka minut, by dostać się na dół.
     — Co to znaczy? Mamy zeskoczyć? — pytam, na co obaj reagują stłumionym śmiechem.
     — Nie Słonko. Zejść po schodach — odpowiada czule. Zejść po schodach? Tak po prostu? To głupie i zbyt proste.
     — Co w tym trudnego? — prycham.
     Milknę jednak, gdy widzę ilość schodów, którą muszę pokonać. To jakiś absurd! Ile mam minut? Kilka? To kpina. Patrzę na Jake’a, potem na Jeremiego i mam nadzieję, że powiedzą mi o windzie, która jest gdzieś obok.
     — Odwrócę uwagę kamer, ale będzie to trwało najwyżej pięć minut. Pod nami znajduje się A06. Spotkamy się na dole — mówi. Mrużę oczy, patrząc na niego.
     — Podobno nie wiesz jak stąd się wydostać — zauważam.
      — No bo prawdopodobieństwo, że to się uda jest bardzo małe — odpiera, co uraża mnie. Twierdzi, że wolno biegam? Że nie starczy mi czasu? — Lily, nie złość się — prosi miękko. Nie ulegam. Odwracam się, ignorując jego słowa. Jeremy wzdycha cicho, po czym odchodzi.
     Niby skąd mam wiedzieć kiedy zacząć zbiegać? To idiotyczny pomysł. Czuję jak burczy mi w brzuchu z przejęcia. Ja wcale się nie boję. Niby czego?
     Gdy nad naszymi głowami zapala się jakaś żarówka, a alarm wyje jak głupi serce prawie wyskakuje mi z piersi. Jake łapie moją rękę i ciągnie w dół, po schodach. Jego nogi są takie długie. Przeskakuje sprawnie po kilka stopni, a ja prawie spadam. Jeremy jest jakiś nienormalny. Tyle na ten temat mam do powiedzenia.
      Pięć minut minęło już bardzo dawno, a ja ledwo stoję. Płuca odmawiają mi posłuszeństwa, pot się ze mnie leje. Mam ochotę zrobić sobie przerwę. Jake na próżno usiłuje mnie za sobą wlec. Bierze mnie nawet na ręce, ale i tak tracimy sporo czasu. Zejście na sam dół zajmuje nam ponad dziesięć minut.
      — Tam są drzwi! — zauważam, widząc wyjście. Dopiero wtedy stawia mnie na ziemi. Wyciąga z kieszeni klucze i przez kolejne kilka minut szuka tego, który pasuje do zamka. Wydostajemy się na zewnątrz z wielkim opóźnieniem, a najgorsze jest to, że czeka już na nas zastęp strażników.
     Unoszę wysoko ręce, trzęsąc się ze strachu. Nie chcę znów wracać na górę. Mam nadzieję, że zostanę zastrzelona szybko i bezboleśnie. Czy Jake ma jakąś broń? Nawet jeśli, nie da rady pokonać wszystkich strażników. Jest ich zbyt wiele. Co za beznadziejność.
     Ktoś mnie potrąca i leci prosto na patrol. Dopiero teraz widzę, że to Jeremy. Trzyma coś w ręku. Jest to chyba nóż. Zwariował? Jest nienormalny! Chce wszystkich zadźgać? Podnoszę z ziemi kamień i rzucam nim przed siebie. Mój atak nie odbiera nikomu życia, ale dekoncentruje jednego ze strażników i zwiększam szanse Jeremiego na wygraną. Cofam się i upadam z jękiem na ziemię, przyglądając się ekscytującej walce z tej perspektywy.
     Jeremy wiruje między wrogami. Jest taki szybki, że nie jestem w stanie za nim nadążyć. Raz trzyma pistolet, raz sztylet. Załatwia trzech, potem zostaje mu jeszcze dwóch. Jeden. Broń wypada mu z ręki i teraz wraz ze strażnikiem okład się pięściami. W ogóle nie przypomina to naszych bójek. My wyglądaliśmy jak dzieci, a to walka dorosłych. Widzę krew słyszę różne nieprzyjemne dla ucha dźwięki. Czyjś jęk, głośne chrupnięcie, plask. Żółć podchodzi mi do gardła i mam nadzieję, że nie będę wymiotować. Odwracam wzrok w odpowiednim momencie. Zatykam uszy drżącymi dłońmi, zaciskając mocno szczękę.
     — Lily, nic ci nie jest? — słyszę i tylko kręcę głową. Nie starcza mi odwagi, by unieść wzrok. Jake nachyla się nade mną, patrząc mi w oczy z troską starszego brata. Dopiero wtedy wstaję.
     Jeremy stoi wśród ciał strażników i łapie hausty powietrza. Twarz ma pokrwawioną, ale ja w ogóle nie zwracam na to uwagi. Nie chcę, by się bił. Tak bardzo się wtedy boję, że go stracę. Biegnę do niego i wpadam mu w ramiona. Cofa się z jękiem, obejmując mnie mocno. Czuję jego walące głośno serce na swojej piersi. Oddycham razem z nim. Odurzam się jego słodkim potem. Jest cały mokry, ale mi to w ogóle nie przeszkadza. Unoszę wzrok, patrząc na kropelki krwi płynące po jego policzku i brodzie, zupełnie jak łzy. Wycieram je, a raczej rozmazuje mu na twarzy. Wmawiam sobie, że to tylko farba, że jest wojownikiem, i że to normalne. Wspinam się na palce i metodą prób i błędów wyszukuje jego gorące usta. Wzdycha cicho gdy nasze wargi się łączą. Jest to trochę dziecinne okazywanie sobie czułości, ale kogo to w tej chwili obchodzi? Przytulam go mocno, jeszcze mocniej, aż to odwzajemnia.
     — Przestraszyłam się — przyznaję, wtulona w jego pierś. Ja naprawdę się bałam. Tak bardzobardzobardzo.
     — Ja też się przestraszyłem — szepcze, a jego usta muskają moje czoło, a potem znikają we włosach. Może to głupie, ale czuję w tej chwili nagłą potrzebę bycia z kimś blisko. Moje palce plączą się w koszulce na jego plecach. Gdy dotykam jego gorącej skóry, mam ochotę by on też mnie dotknął. Bo to jest bardzo przyjemne. Ale on tego nie robi. Może dlatego, bo Jake stoi obok i się gapi, a może dlatego, bo wie, że mogłoby mnie to krępować. Nie wiem. Może sceneria szarego A06 nie jest najbardziej odpowiednia na pieszczoty i chyba tylko ja nie zdaję sobie z tego sprawy, ale z jakiegoś powodu Jeremy wciąż milczy i mnie od siebie nie odsuwa.
     — Dajesz nam drugą szansę? — pyta mnie w końcu, buszując twarzą w moich włosach. Jego oddech jest taki ciepły.
      — Dam nam milion szans jeśli będzie trzeba — odpowiadam.

2 komentarze:

  1. „ będzie to miejsce, w którym sądzę swoje ostatnie dni życia” – spędzę
    „matka nie występowała w twoim życiu” – dziwne sformułowanie
    „wraz ze strażnikiem okład się pięściami”- okłada

    Byłam tu kiedyś, ale to było baaardzo dawno temu. Dziś przypadkiem natrafiłam na Twój blog ponownie i chciałam zobaczyć, co słychać. A widzę, że wiele się zmieniło, nawet Twój nick. Chyba, że źle kojarzę… byłaś kiedyś K.T. prawda?

    Ogólnie nie lubię one shotów, ale skoro dłuższe opowiadanie masz zawieszone, to postanowiłam przeczytać to. Wszystko działo się dość szybko, niewiele wiem o tym świecie, bohaterach, nie wiem, co to jest ta platforma, ale chyba o to chodzi w one-shotach xD Nie da się przedstawić i pokazać wszystkiego. Mimo to bardzo fajnie mi się czytało. Użyłaś zabawnego języka, w niektórych momentach chciało mi się nawet śmiać, no i było też trochę romantycznie, a to bardzo lubię. Także nie żałuję, że porzuciłam na moment swoją niechęć do tak krótkich form i przeczytałam:D
    A! Zapomniałabym. Podobało mi się to porównanie Jeremy’ego do pączka z lukrem:D Śmiesznie to wyszło, ale oryginalnie. Z takim porównaniem się jeszcze nie spotkałam.

    Pozdrawiam!
    I życzę Ci dużo weny, bo widzę, że zamierzasz znowu ruszyć z opuszczonym opowiadaniem. Powodzenia ;)
    Oraz chciałabym zaprosić do siebie: sila-jest-we-mnie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. One shot napisane w tytule to fragment piosenki :) osobiście nie piszę one shotów :D wciąż jestem Kej Ti. Swój nick napisałam hangulem. Cieszę się, że skomentowałaś <3 to daje mi takiego kopa. Wpadnę do ciebie jak tylko będę miała internet na laptopie.
      Pozdrawiam <3
      케이티/ Kay Tee

      Usuń

.
.
.
.
.
.
template by oreuis